– Idz – mowi do Leona zona jego, a moja matka – idz, kup psom kurze wątrobki, bo tak się zbiesily, ze Melania już niczego innego nie chce zrec, tylko kurze watrobki. A i tak wieziesz JĄ – gest w moja strone – do sklepu po bułki, no to przy okazji IDZ I KUP.
No to JEDZIEMY. Jedziemy Ropuchem, który zostal nabyty w zamian za poprzedniego Opla, którego slawetnie rozwalilismy na Zakopiance. Ropuch zawdziecza swoje imie silnikowi Diesla, który – mowiac delikatnie – jest nieco mniej zrywny, niż poprzedni benzynowy dwulitrowy, i mój ojciec STRASZLIWIE cierpi, nie odsadzajac wszystkich na swiatlach. Ale SAM SIĘ UPARL przy tym Fordzie, wiec teraz MA.
– Co ja mam im kupic? – pytanie zadane po drodze do sklepu około trzech razy.
– WĄ TRÓB KI, kurze – informuje, z niejaką OBAWĄ, ze jak zapamieta sobie kategorie “drob”, to jeszcze kupi trzy kilo steku ze strusia…
W sklepie rozdzielamy się. Ja biegne po pieczywo (i cichaczem – po chipsy ale CIIIIIII! Jak by co – to nie bylam JA, tylko przebrana Amanda Plummer), on – parkuje przy stoisku z mięchem. Spotykamy się przy wyjsciu. Poznaję GO po dyndającym nonszalancko węzełku, w którym znajduje się padlina.
– Wiesz – mowi, zadowolony i z poczuciem DOBRZE WYPELNIONEJ MISJI – nie mieli już SERDUSZEK… To wzialem WĄTRÓBKI!!!
Wiadomosc z ostatniej chwili: Wlasnie doniesiono mi, ze ukochany mój ojciec dokonal wczoraj WYLUDZENIA w kasie DWOCH (zamiast naleznej JEDNEJ) psich kolderek pikowanych, jakie były dolaczane do opakowan Pedegree Pal, MIMO, ze SKONCZYLA SIĘ już PROMOCJA.
No i moja matka twierdzi, ze ON nie jest operatywny!
Nie musi byc – ma duzo wdzieku.