O PREZENTACH I MAŚLE

Czas zapierdala jak mitsubishi murcielago z Pudzianem za kierownicą (zawsze się zastanawiałam, jak? JAK on do tego wsiada? Bo ten samochód nie wygląda na duży, a jak raz widziałam Pudziana na żywo w KFC, to zasłaniał trzy kasy naraz). Tak, też mi się wydaje, że gwiazdki i sylwestry są co kilka tygodni, w każdym razie jakoś strasznie często.

N. wczoraj obierał granat. Obejrzał instruktaż na YouTube, jak to zrobić elegancko i bez brudzenia. Uhm, bardzo dobry instruktaż, a efekty – cała kuchnia jak po świniobiciu oraz mój mąż, którego zaufanie do social mediów zostało nadużyte i więcej tym łobuzom z You Tube nie zamierza wierzyć, bo to wszystko ściema. Mniej więcej taki był sens jego wypowiedzi, tylko może nieco innych słów użył, troszkę cięższych gatunkowo.

A dziś rano mnie pytał, czy chcę kurnik. Z otwieranym jajecznikiem. Doprawdy chyba nie, bo kury i jamniki to niezbyt dobre połączenie. Nie wiem, czy szuka prezentu dla mnie na Gwiazdkę, bo – właśnie! W tym roku KUPIŁ MI PREZENT – chyba z litości, że mam taki spadek formy, ciągnę nos po podłodze i się garbię, i powiedziałam, że mam tego dosyć, że co roku sama muszę sobie wymyślić, kupić i zapakować. Dupa – najwyżej będę bez prezentu! No i wziął i się chyba przejął, bo kupił COŚ, przyszła paczka i leży. Na kurnik jakby za mała (chyba, że dla tych mikroprzepiórek i to najwyżej pięciu). Na kolię brylantową z kolei za duża, poza tym na cholerę mi kolia, tylko by dyndała i przeszkadzała na spacerze z Mangustą, bo ona dość szybko chodzi. Więc w ogóle raz na dziesięć lat czeka mnie ELEMENT ZASKOCZENIA. Dobre i to.

Zaczęłam czytać japoński kryminał „Masło”. Zaczyna się od tego, że w całej Japonii są braki masła w sklepach, a jak się pojawi, to jest strasznie drogie i w specjalnych delikatesach. Co za zbieg okoliczności – u nas też drogie masło, ale przynajmniej jeszcze jest w sklepach. A później jedna Japonka (więźniarka) tłumaczy drugiej Japonce (dziennikarce), że masło trzeba jeść zimne, bo ono wtedy otwiera pełnię smaku i w ogóle – a najlepiej na gorącym ryżu. Ha! Od dawna mamy RÓŻNICĘ ZDAŃ na ten temat z jedną moją koleżanką, bo ja trzymam masło w lodówce, a ona absolutnie nie, bo twierdzi, że masło się wtedy nie smaruje i nie mogłaby ze mną mieszkać. No trudno – zamieszkam z Japonką w razie czego. (Mnie masło właściwie smakuje w każdej postaci, ale faktem jest, że takie zimne prosto z lodówki na razowym chlebku… ach).

No proszę – jest za dwadzieścia druga i zrobiło się TOTALNIE CIEMNO. I jak tu nie mieć depresji w grudniu, ja się pytam? 

O LEDWOŻYCIU

Ostatnio natykam się na frazę „Chciał(a)bym, żeby to wybrzmiało”. Nagle dość sporo osób chciałoby, żeby różne rzeczy wybrzmiały, a zatem będę w trendzie, ponieważ chciałabym, żeby wybrzmiało, że Mangusta zdała wczoraj egzamin na stuprocentowego jamnika. Ukradła i opierdoliła pieczony schab w plasterkach, bo pańcia się zagapiła z rozpakowywaniem zakupów. Jestem z niej oczywiście nieprzytomnie dumna, chociaż Zebra twierdzi, że to wszystko zasługa jej jamniczek, które ją przeszkoliły. Nie umniejszam tego, ale wrodzona inteligencja też się liczy. 

Natomiast ja ostatnio inteligencją nie błyskam. Niczym nie błyskam. W grudniu w NORMALNYCH okolicznościach zwykle jestem przydeptana i zdołowana, a co dopiero. Ostatnio ciągle spędzam gigawatogodziny w urzędach i notariatach, wyciągając, składając i podpisując. I końca nie widać. I doprawdy nie wiem, dlaczego różne akty rozchodzą się jak świeże bułeczki, chociaż nawet nie są rozebrane. I przebywanie w tych miejscach wysysa ze mnie te nędzne reszteczki energii, chociaż w zasadzie to jestem na energetycznym minusie. I mam już tego TAK dosyć, że najchętniej bym jak dwulatek w supermarkecie rzuciła się na podłogę u notariusza, kopała i wrzeszczała – ale NIE MAM SIŁY. Rozumiem, dlaczego ludzie olewają sprawy spadkowe i spokojnie sobie czekają na przedawnienie. Żeby załatwić wszystko zgodnie z literą prawa trzeba mieć wolne pięć lat i trzy dywizje piechoty morskiej, żeby składać i wyciągać wszystko jednocześnie w stu siedemnastu miejscach. Mnóstwo słów mi przychodzi do głowy, a wszystkie niecenzuralne.

A jeszcze mamy przecież okres „A co chcesz na Gwiazdkę” – no więc ja bym najchętniej chciała na Gwiazdkę kogoś, kto by do mnie przyszedł i pomógł mi WYWALIĆ z domu jakieś 70% rzeczy (a raczej zrobił to za mnie). Dobra – bądźmy realistami, niech to będzie 35%. I chcę takie prezenty, żeby je można było zjeść albo wypić – od razu, najlepiej z krótkim terminem, żeby ich BROŃ BOŻE nie odkładać (bo jak się odłoży, to dupa – będą leżały). Może być twaróg z Borów Tucholskich, bo jest przepyszny. A w ogóle przez to, że bombki można kupić w marketach od sierpnia, to coraz mniej na te święta czekam, a coraz bardziej mnie to wszystko denerwuje. 

I Rowling mogłaby się pospieszyć z ósmym tomem Cormorana Strike – no ILE MOŻNA CZEKAĆ. Przynajmniej człowiek czymś by sobie osłodził te obrzydliwe grudniowe wieczory (które na dobrą sprawę trwają prawie całą dobę, bo światła słonecznego to ostatnio zbiorczo naliczyłam jakieś siedem i pół minuty w dwa tygodnie). 

Wniosków nie będzie, bo nie mam siły.