O ZGNILIŹNIE WSZECHOBECNEJ

 

Słów już nie mam na pogodę, za to chyba mam odmrożone stopy. No i łeb mnie znowu boli, ale bolący łeb to u mnie konstans, więc nie wiem czy jest o czym mówić w ogóle. Może przez wybuchy na Słońcu – ostatnio były podobno jakieś rekordowe – to by się zgadzało.

Przeczytałam „Kosmitkę” Gretkowskiej. No niestety, biofeedback i seanse ayahuaski w podwarszawskich willach z importowanym szamanem to nie są moje wielbłądy. Autorkę oczywiście nadal bardzo lubię i cenię za umiejętność wnikliwej analizy zjawisk i bezkompromisowość, zresztą każdy ma swoje ulubione techniki otwierające oczy i mózg – jak mawia Woody Allen, whatever works. Moją ulubioną metodą jest włóczenie się po tapas barach. Nic mnie tak skutecznie nie łączy ze Wszechświatem.

Teraz czytam „Czas przeszły niedoskonały” Juliana Fellowesa, jest bardzo angielsko.

Nie wiem jak u Państwa, ale u nas najchętniej jest tak:

Szwrzesien

– Jakie wstajemy, pańcia? Zaszkodziła ci ta herbata, co jej tyle żłopiesz? Koc mi lepiej popraw, bo się obsunął i śpimy dalej.

10 Replies to “O ZGNILIŹNIE WSZECHOBECNEJ”

  1. Ja wiem, ze to niewiele wniesie do dyskusji, ale MUSZE to znowu napisac: ten spiczasty szczypawkowy ryjek jest po prostu przecudny !!!!!!

  2. U mnie podobnie. Plus dwa koty i augumentin. I nie wiem, co czytać, kupiłam Mroza, ale to jest bessęsu. Marininę w oryginale? Bo jakoś 6 powieści się nam nie przetłumaczylo

Skomentuj ~irka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*