O TALERZYKU, CO LEŻAŁ

 

Nie wymagajmy za wiele, w końcu to pierwszy poniedziałek jesieni. Czyli punkty ujemne liczą się potrójnie (i idziesz do więzienia).

Na wstępie wsadziłam sobie do oka palec ubrudzony podkładem. W oku znajdowała się soczewka i oba produkty trochę się pogryzły, więc świecę jednym okiem na czerwono jak Terminator.

Następnie po drodze do pracy lało na autostradzie, więc obowiązkowo, skoro nic nie widać, to koniecznie jeden ambitny TIR wyprzedzał lewym pasem rząd innych TIR-ow, oczywiście pod górę. Oczywiście, nie bardzo mu to wychodziło i zrobił się dość fajny korek, a sytuacji na granicy wypadku naliczyłam tak z dziesięć, bo oczywiście natychmiast wszyscy się brali wyprzedzać tego TIR-a z lewej pomiędzy TIR-ami z prawej.

Wchodzę na miękkich kolanach do biura, odreagować na kolorowo i… TAK! Cukierki nie działają!

Jak mawiał klasyk: Bawię się nożem, jest coraz gorzej.

Na pocieszenie mam pumpernikiel ze śliwką, ale nie wiem, czy to wystarczy.

 

12 Replies to “O TALERZYKU, CO LEŻAŁ”

  1. Siąpienie, dżdżenie jakieś cholerne deszczyczki, zaiste nic gorszego od jesieni nie ma na tej ziemi, no może prócz starości – ale jesień to taka starość w języku natury. Nic, tylko wsadzić sobie całą pięść do oka.

  2. Jesień to tylko takie małe preludium do zimy a jej to chyba ludzie nie mogą się doczekać pewnie tylko dlatego, że będą święta, no ale co taka już kolej rzeczy jest i nic tego nie zmieni. Ważne, żebyś teraz na jesień trzymała się ciepło bo o chorobę nie trudno

Skomentuj ~maczeta ockhama Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*