W cukierkach oszukują, kwiatki mają grzyba. Moje białe pranie nie jest białe, nie mam prezentów, grudzień jest do dupy. Wielkiej, tłustej, cellulitem porośniętej. Mam gdzieś mola spożywczego – NIE WIEM, GDZIE – bo już wszystko przejrzałam, przecież do konserw chyba nie wejdą? Chociaż czytałam gdzieś, że potrafią siedzieć w zamkniętym słoiku z dżemem. Normalnie jak celebryci i politycy. Chyba mają wspólne DNA.
Z prezentami nie mam łatwo, bo jestem – jak wiadomo – zodiakalną Panną. Więc nie umiem kupować prezentów z gatunku, który ślicznie został nazwany u Muminków “trzepaczką do szampana”. Wszystkie te urocze, ozdobne, kuszące kurzołapy, które się wyjmuje pod choinką, mówi “O, jakie to ładne!” i następny raz w życiu widzi się je pięć lat później, kiedy spadają nam na głowę z najbardziej nieużywanej półki w szafie albo znajduje nierozpakowane z pudełka, kiedy musimy zrobić miejsce w kanciapie pod schodami. Ale prezent odfajkowany i wręczony. No, to ja tak nie umiem. Musi być praktyczny i na pewno się przydać.
Najchętniej każdemu bym kupiła ładną, praktyczną, kolorową, gumową piszczącą zabawkę. Daje mnóstwo radości, szczególnie w połączeniu ze Szczypawką. Albo książki. Dlaczego ludzie nie chcą dostawać na Gwiazdkę po prostu książek?…
Zebra jest najkochańsza, dzwoni do mnie ze sklepu i mówi “Kupiłaś Polce sukienkę, zapakowana jest w różowy papier w serduszka z naklejką z misiem, żebyś się nie pomyliła, która od ciebie”.
Z pozytywnych niusów, to pocieszył mnie wczorajszy artykuł na Gazecie, że choroby psychiczne są ceną płaconą za wysoką inteligencję (przypomnę, że ukochany mąż zwraca się do mnie per “mój psycholu”).
No i tak. Dlaczego człowiek nie może zapaść w sen zimowy i obudzić się na początku marca? SZCZUPŁY?
PS. Aha – i jeszcze mam wszystkie, WSZYSTKIE ubrania okłaczone, jakbym mieszkała na farmie królików angorskich i spała z nimi w królikarni. Bo zapomniałam dodać.