O WĘDLINACH MILITARNYCH (TAK! BEZ SCIEMY!)

 

A kilka dni temu wchodzimy do sklepiku po kefir, a tam przy ladzie dwóch panów, rasy białej kaukaskiej, kupują sobie śniadanie. Godzina w okolicach ósmej rano. Panowie przewieszani przez ladę maja dylemat: ta, tamta, a może ta?… Decyzja była trudna, bo i wybór spory. W końcu decyzja zapadła.

 

Żołądkowa gorzka z miętą!

 

Żeby ładnie pachniało z ust od rana, prawda?

 

Dodam, ze już byli napruci.

 

To już zakończe wątek tych wędlin militarnych, żeby uciąć spekulacje.

 

Jakiś czas temu dzwoni do mnie ojciec z naszego starego mieszkania:

– Słuchaj, jestem tu i uderzyłem się w głowę… o COŚ. Możesz mi powiedzieć, CO to jest?????

 

Musiałam się zastanowić.

– W kanciapie jesteś?

– W kanciapie.

– To schab N.

– CO?

– Schab. N. zrobił schab parę lat temu, powiesił i tak wisi. Na razie nie był nam potrzebny w nowym domu, to go nie zabieraliśmy.

– Ale to jest z kamienia!

– Nie, to schab.

– Aha. To cześć.

– Cześć.

 

N. wynalazł metodę produkcji wędlin militarnych. Przekształca ona kawałek mięsa w coś w rodzaju skamienieliny, bardzo słonej i kompletnie niezniszczalnej. Nie potrzeba lodówki ani piwnicy, wędliny N. są odporne na wysokie temperatury, a nawet – podejrzewam – wybuch jądrowy. Co prawda na pierwszy rzut oka nie nadają się do jedzenia, ale można nimi kogoś zabić, a przynajmniej ciężko uszkodzić.

 

W przypadku NAPRAWDĘ ciężkiej katastrofy, kiedy już kompletnie nic nie zostanie, można spróbować zjeść taką wędlinę, odrąbując kawałeczki siekierą albo krzemieniem i długo mocząc w wodzie. Z zewnątrz są niepozornie czarne, ale w środku maja interesujący, żywy kolor, jak niektóre kamienie półszlachetne, i opalizują solą. Poza tym, można ją przekazywać z pokolenia na pokolenie.

 

Piotr Bukartyk powiedział ostatnio u redaktora Manna, że jest zabezpieczony na przyszłość, bo wzorem babci, ma w piwnicy trzy worki suchego chleba i to mu daje poczucie bezpieczeństwa, a nie jakieś tam OFE. Ja bym dorzuciła jeszcze ze dwa schaby mojego męża.

 

I to by było na tyle, jak mawiały Szadoki.


 

16 Replies to “O WĘDLINACH MILITARNYCH (TAK! BEZ SCIEMY!)”

  1. szadoki!

    oTo… Szadoki!
    ktoś poza mną to jeszcze pamięta? głosu użyczał chyba fronczewski! uwielbiałam te historyjki!
    gdzie to można znaleźc?
    guglam i coś słabo wychodzi. i jutub skąpo coś…

  2. To w razie nie daj Boże napadu,możesz “stój bo mam schab”,albo może być stoperem do drzwi,albo podpórką do książek,albo tłuczkiem do kolejnych mięs,albo gwoździk przybić możesz.Fajny taki schab:-)

  3. można taki schab zjeść idąc na Biegun ten czy tamten. Byłby niezwykle wyrafinowaną potrawą,bo czasem trzeba było się zadowolić przeżuwaniem własnego obuwia albo uprzęży ( psiej).Nie pytajcie skąd to wiem.:)

  4. można taki schab zjeść idąc na Biegun ten czy tamten. Byłby niezwykle wyrafinowaną potrawą,bo czasem trzeba było się zadowolić przeżuwaniem własnego obuwia albo uprzęży ( psiej).Nie pytajcie skąd to wiem.:)

  5. Doprawdy nie wiem, czym panowie kierowali się przy wyborze. Żołądkowa z miętą jest wstrętna, smakuje jak syrop na kaszel. No chyba, że to tak dla zdrowia, na lepsze trawienie kupowali 😛

  6. W jednym z opowiadań narzędziem zbrodni był mrożony comber barani, który następnego dnia został zjedzony. Schab N. mógłby zapewne być wykorzystany w podobnym celu, ale usunięcie narzędzia wymagałoby zapewne nieco większego samozaparcia. Być może nadałby się też na zagrychę dla porannych smakoszy. Mogłabyś także przerobić go na smalec i pobić rekord wątrobiany z Ojcowa.

Skomentuj ukryta Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*