BLANK TEMPLATE


No dobra, to już za tydzień, to co? Moge juz dostac spektakularnej histerii? Moge, moge?
Wezcie, w tym roku jest MEGA STRASZNIE, bo „WELCOME TO SAMANTA’S BOX“. Masakra po prostu. O nie. Ide zazyc valium. Gdzie moje valium! W apteczce tylko ocet jabłkowy w tabletkach. W MOIM WIEKU powinnam mieć w apteczce valium, barbiturany i prozak! A nie kurwa aspirynę i nospe.
 

A może się upić po prostu?
A może wyemigrować wewnętrznie celem zastanowić się, co jest naprawdę ważne w życiu kobiety (moim zdaniem – majtki. Majtki są mega ważne w życiu kobiety, ACZKOLWIEK komprehensywne badanie przeprowadzone na celowo dobranej próbie o liczebności 2 sztuk moich przyjaciółek wydaje się nie potwierdzać tej tezy). 

Co poza tym.
Byłam nad morzem, tym razem tak na ukos przez Polskę. W Ustce na przykład. 

W Ustce mieliśmy bardzo przyjemny hotel, gdzie tatara z łososia serwują pod postacią łabądków (serio – skrzydełka i szyjki z ciasta ptysiowego – niezłe origami). Rano mąż popruł na spotkanie, a ja zostałam z ofertą puchatego szlafroka, basenu, sauny, solarium, zabiegów kosmetycznych, masaży, alg, jontoforezy i elektrolizy, więc poszłam na plażę. 
 

Jak tylko wlazłam na plaże, wydało mi się oczywiste, że powinnam pójść przed siebie.
 Ja nie wiem, skąd mi się wzięły takie myśli, chyba przez ten jod w powietrzu, bo normalnie to bym została z tym szlafrokiem i przespała ze 4 godziny, a tu proszę. IŚC! No to poszłam. Chyba jakieś 6 kilometrów. Przez chwilę miałam stracha, czy dam radę wrócić.  

Wydawało mi się, że idę w dość dziarskim tempie. Do czasu, kiedy wyprzedziła mnie kuracjuszka w wieku ok. mojej babci, w nieskazitelnej garsonce, z torebusią i w klapeczkach na obcasie. Wyprzedziła mnie płynnie i bez wysiłku, jak Ford Mondeo ST powiedzmy wiekową nyskę.
 

Ledwo wróciłam i dowlokłam się do hotelu – powrócił mój małżonek, naładowany adrenaliną jak nowiutki akumulator i zawlókł mnie do portu. Raczej pełzłam, ale mój mąż musi do portu. On się narkotyzuje rybimi flakami. Nie promenada, z takim trudem przeze mnie odkryta, nie zachęcające kafejki – musi być port. Muszą być kutry. Muszą być śmierdzące sieci. Muszą być męskie pogawędki z rybakami, ktorzy wrócili z połowu (więc rozumiecie, ja tu powiewam białym szalem, a wokół plamy oleju i rybie zwłoki po kostki).
 

A póżniej obejrzeliśmy sobie Świnoujście – przepiękne miasto całkowicie owładnięte przez Dziadków – Skwarków. Wszystkie ławeczki na obu promenadach szczelnie pokryte Dziadkami – Skwarkami, co do milimetra. Wpływy Dziadków – Skwarków konczą się dopiero za muszlą koncertową, tam, gdzie są nowe apartamentowce, a w nich – kafejki z wifi, jazzem i pseudowłoską kuchnią. Dziadki – Skwarki wolą pozostać w przyjaznej części smażalniano – sanatoryjnej, tam, gdzie na deptaku wygrywają Peruwiańczycy przebrani za olbrzymie indory, a wieczorem całe towarzystwo leci oglądać kolorową fontannę (nawet lokalny żul, co zbierał na flaszkę, nie mógł się z tym pogodzić – „Ludzie! Serio?… FONTANNA?“).
 

Nocowaliśmy w domu uzdrowiskowym,  który miał dziwny pokój z oknem wychodzącym na taras. Tzn. aby wejść na taras, trzeba było wyleżć oknem. Drzwi na taras nie było. Dziwne, ale dość malownicze. Oczywiscie, ze próbowałam zwizytować ten taras, ale mój małżonek wciągał mnie za nogę do pokoju. Może dlatego, że była 23.00, lał deszcz, a ja byłam w dezabilu (nie mylić z demobilem – JESZCZE). No ale czy to są powody?… 

No i tak o. A w niemieckim Netto kupiłam hunde t-shirt dla Szczypawki. Z biedronką na plecach. 
 

Oraz informuję, że w tym sezonie na polskim wybrzeżu absolutnie nordic walking. Pojawienie się bez dwóch kijów i marsz bez atletycznego sapania mogą być uznane za niezłą fopę.
 

To idę mieć depresję.
  

PS. Aha, bo zapomniałam dodać, że byliśmy w mega fajnej knajpie, gdzie jest za dużo jedzenia, wszystko pyszne, stoi gotowe i się nakłada, samych lazanii i zapiekanek z 10 rodzajów, ale nie o tym chciałam – otóż, tam jest krokodyl. W tej knajpie. Siedzi w takim basenie z napisem „ZAKAZ RZUCANIA CZYMKOLWIEK W KROKODYLA“. Przysięgam. 
 

PSPS. Po powrocie do domu, powitało nas w progu włochate stworzonko. Gdyby miało o połowę mniej nóg i nie siedziało na ścianie, to bym się ucieszyła.
 

18 Replies to “BLANK TEMPLATE”

  1. Wow, a jaka bajeczna polszczyzna w opisie tej restauracji, np: “dla tych co jazda jest pracą – doskonałe miejsce odpoczynku”, “polecamy restauracje ze stołem szweckim”.

  2. O Jezu, moje ojczyste Swinoujscie… A wieloryby w bieliznianych cielistych stanikach siedzialy na lawkach na promenadzie? Bo to staly element letniego krajobrazu.

  3. :-)))))))
    Coś chciałam napisac, ale smiech mi wytrząsł wszystkie myśli. Poza jedną – chcę zdjęcie Szczypawki z biedronką!

  4. Trutniowa –> zapewne depresja jak i histeria biorą się stąd, że za tydzień są urodziny autorki bloga:) i nijak nie da się ich ustrzec :)))

  5. Nie rozumiem jedynie skąd ta depresja? Że wróciłaś, czy że wyjechałaś? Bo właściwie obydwa powody ku radości powinny skłaniać. Raczej. No chyba, ze o ściennego potwora, co to obiecałam ich nie zabijać… Pozdrawiam

Skomentuj n Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*