FLACZKI A LA ŁOSOŚ

 

W sobotę była grana PRZYRODA.

 

Trzeba było wstać rano, spakować kiełbasę na piknik i szybko wyjechać, żeby ominąc korki. Nienawidzę wcześnie wstawać w sobotę.

No i było zimno.

 

Przy pierwszym pomoście zielony ludek pobrał od nas po 4 zyle za wstęp i chodzenie po parku nad Biebrzą (zezował na mnie z Zebrą i próbował sprzedać nam taniej JAKO MŁODZIEŻY UCZĄCEJ SIĘ. AAAAAAAAAHHHHAHHA. Podryw na zniżkę).

 

Polazłyśmy z Zebrą tym pomostem w jedną stronę, wyskoczyło nam po drodze kilka pająków, z prawej bagno, z lewej bagno, na końcu na platforemce – para mieszana, ale ubrana w takie same spodenki, butki i kurteczki (uwielbiam! U WIEL BIAM takie pary), z lornetami – „Widziałeś tę czajkę?”. O nie. Wracamy.

 

Wracamy i tak komentujemy, że pffff, troche bagna i pare pająków, i za to cztery zyle?… Dwa pięćdziesiąt maks byśmy dały.

 

No to za kilkaset metrów nasze cztery zyle nam się zamortyzowały, bo w krzakach przy drodze stał nie kto inny, a ŁOŚ.

Prawdziwy ŁOŚ.

Parę metrów od drogi. Żarł sobie gałązki.

Na widok mojego męża się zsikał.

(Szwagier twierdzi, że to była ona, ten łoś, i że jak zobaczyła N. to pomyślała „O Jezu! Jaki piekny!” i się zsikała z wrażenia).

 

Wysiadaliśmy z samochodu cichuteńko, żeby trzasnąć temu łosiu pare fotek, stał tam już jedne facet z wypasionym sprzętem i tez łosia namierzał. Skradamy się tak, a w pewnym momencie Zebra mówi do mnie:

– Ty, a chodź teraz podbiegniemy, zaczniemy skakać, klaskać i piszczeć „MISIU MISIU JENY JENY ŁOŚ! SZYBKO SKOCZ PO KAMERĘ!” i zobaczymy, czy ten facet dostanie wylewu, czy nas zabije!

 

Nie zrobiłyśmy tak mimo wszystko i dzięki temu mamy piękne zdjęcie „Dwie klempy i łoś”.

 

Następnie były jakieś czaple siwe, jakieś dudki, jakaś kiełbasa nad rzeka wciągana naprędce, generalnie nudy, dopóki nie wpadliśmy po osie w bagno na podmokłej łące.

 

HEJ! Wesoło było. Ofrołd po pachy. Chłopaki całe w błocie, błoto wszędzie, nawet na dachu, pnie drzew podkładane pod koła, co dało tyle, że samochód zakopał się po podłogę. My z Zebrą spokojnie spacerowałyśmy po okolicy, nawet trochę żałowałyśmy, ze nie leje deszcz, bo więcej wrażeń by było, a tak to pfff, słonko swieci, samochód rzęzi, my sobie spacerujemy. W dodatku za chwile podjechał chłop traktorem, dostał na flaszke i rozrywka się skończyła. Szwagier twierdzi, że mijaliśmy tego faceta we wsi, siedział na ławce, ale poleciał po traktor, jak zobaczył, gdzie skręcamy. Wiedział, że jak za nami pojedzie, to mu flaszka wpadnie jak nic.

 

Generalnie jednak bohaterem wyjazdu był bóbr.

Ale to zupełnie inna historia.


 

8 Replies to “FLACZKI A LA ŁOSOŚ”

  1. No bosko. W takich chwilach nie zaluje, ze meza nie mam. Moge se obewrzec na filmie i nie musze ani marznac, ani wstawac w niedziele rano. Uf.

Skomentuj ego Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*