A MOZE…


Wiadomość pozytywna: zabójcze pomidory znowu zaatakują! Albowiem, cytuję, „Kent Nichols zajmie się reżyserią remake’u horroru "Attack of the Killer Tomatoes!" z 1978 roku”.
 

Hura, hura hura!
Już się nie mogę doczekać! 

Oraz wczoraj jeden kolega uświadomił mi, że osiągnęłam stan Indian południowoamerykańskich.
 Bo on czyta taką książkę pana Cejrowskiego, gdzie jest napisane, że Indianie południowoamerykańscy generalnie leżą z oczami utkwionymi w jeden punkt i  bardzo się dziwią wszystkim BIAŁYM, że tak popylają w kółko bez sensu, robią zamieszanie i niepotrzebnie się męczą. 

No to ja tak mam. Ekzaktli dokładnie.

Jak mam podnieść rękę, to długo się namyślam.
Że nie wspomnę, ile czasu zajmuje mi włożenie prania do pralki (i ile WYJĘCIE go stamtąd). Nie wiem, gdzie podziały się moje (i tak nędzne) zasoby energii. Szukałam w szufladzie, ale ich tam nie ma. A może schowały się w studni? A może poszły do lasu?… 

A może by mnie ktos kopnął w dupę?…
 

CHCIAŁBYM BYĆ SOWĄ

 

Świnki w kocykach zdały egzamin.

 

(Przebitka: widok na aulę, pełną różowych prosiątek pozawijanych w puszyste polarowe kocyki, mozolących się nad arkuszami egzaminacyjnymi z historii gospodarczej).

 

W ogóle moja przygodę z mrożonym ciastem francuskim uważam za rozpoczęta (poloneza czas zacząć!). Wyszły mi świnki i wyszły trumienki ze szpinakiem, bez specjalnego zaangażowania mojej strony. W Dzień Kobiet dostałam pęk koralowych tulipanów, upiłam się (pod te świnie) z kumpelami ze szkoły i z Zebrą, a facetów trzymałyśmy w zimnym garażu.

 

A poza tym to (WRESZCIE) przyszła paczka z Merlina i rozrywałam się kulturalnie, czyli „Duża ryba” i „Persepolis”.

 

„Duża ryba” cudowna, acz zamiata człowiekiem. Nie tak, jak „Jabłka Adama”, bo to w końcu jest Tim Burton, ale się ryczy. Ja ryczałam.

 

A „Persepolis”, przed którym opierałam się czas jakiś, ale Krokodyl reklamowała wytrwale… Jak wzięłam do ręki, to już nie wypuściłam, dopóki nie skończyłam obu tomów. Wszędzie ze mną szło. Do kuchni, do wanny, do łóżka.

 

Oraz tego Feynmana od Zebry. Moim zdaniem, był lekutkim erotomanem. Choć generalnie przeuroczy człowiek.

 

A w ogóle nie mam na nic siły, NA NIC, cos ze mnie wyciąga cała energie (UFO????), zwisam jak pusty bukłak.

 

A DZIS URODZINY HANKI!

MAZEŁ TOW!

 

DOBRA. POMOCY.

 

Nie wiem, co z ta wiosną. Moje mrówki jeszcze śpią, żadna nie wylazła bodaj na zwiady.

 

(Kto się kochał bardziej w gitarzyście Kajagoogoo, niż w Limahlu? My z  Hanką, to wiem, ale jeszcze ktoś?).

 

Potrzebuje ekskluzywnej kliniki odwykowej i to SZYBKO.

Albo informatyka, który mi na ten tychmiast zablokuje dostęp do stron Z BUTAMI.

 

Oraz bardzo proszę Hanki pracodawców, żeby nie robili zebrań. Bo jak Hanka idzie na zebranie, to ja mogę cos NIECHĄCY kliknąć, a pozniej się okaże, że kliknęłam kolejne balerinki (patrzyły mi w oczy i drżały takie smutne i samotne – PRZYTUL NAS).

 

Z drugiej strony, się wchodzi w linkę i pierwsze co się widzi, to klapki WHY NOT? I nie sposób się z tym nie zgodzić! Bo w sumie – why not?… Tylko dlatego, że miejsce nam się skończyło w szafie?… Tylko dlatego, że NA PEWNO NIE POTRZEBUJEMY nowej pary butów?… To maja być POWODY? Nie rozśmieszajcie mnie.

 

Dobra, zartowałam. Om, zen, henna, zadnych butów wiecej. Do końca (świata) przyszłego tygodnia.

 

Idę zagrać we flooda na iGoogle, żeby nie adoptowac kolejnej pary samotnych, drżących, wyściełanych czerwonym jedwabiem…

 

ŻADNE JEŻE TU NIE POMOGĄ

 

Kiedy pada śnieg, to z łagodnej zazwyczaj Pani Jekyll WYŁAZI POTWÓR HYDE.

 

(Właśnie gotuje wodę w czajniku, jak już zawrze, to otworze okno i obleje służbowego kota, który mi się tu pęta po trawniczku. Dla rozluźnienia stawów. Moich, nie jego).

 

Poza tym coś mnie boli, ale nie umiem tego nazwać. Boli mnie bowiem cała powierzchnia ciała. Skóra?

 

Hanka mówi, że nie skóra, tylko MÓJ TŁUSZCZ SFIKSOWAŁ.

 

Bo kupiłam sobie takie saszetki, że niby po nich cellulitis przemija z wiadrem. I piję.

No i Hanka mówi – wiesz, przez te saszetki on się czuje niepotrzebny, więc PŁACZE I ŁKA. I skrobie od środka PLOSEE PLOSEE NIE ZABIJAJ MNIE MAMO!

 

Ale mało że saszetki. On dostaje ode mnie SPRZECZNE SYGNAŁY!

 

Bo niby co sobie ma myśleć TAKI TŁUSZCZ, kiedy rano dostaje saszetką (w pysk), a wieczorem karmią go parówkami?…

 

On się biedak chyba od tego wszystkiego POGUBIŁ! Hanka mówi, że zafundowałam mu niezła schizę. I że mój tłuszcz teraz będzie generacja EMO.

 

Tu snieg, tu walnięty tłuszcz, jak ja mam być ZRELAKSOWANA i się nie denerwować.

 

"POJECHAŁ KOPARKĄ PO FLASZKĘ

 

Ja się nie nadaję na taka pogodę. Łeb mnie napierdala i nie mam weny.

 

Czekajcie, pójdę, piznę wazonem o ścianę albo popchnę staruszkę na pasach.

    

Dobra. Już.

 

Wczoraj po raz pierwszy w zyciu wyszedł mi beszamel. Odnotowuję, bo to dość ważne wydarzenie w życiu kobiety jest. Dotychczas mi się nie zsiadał. Wzięłam się na sposób – zadzwoniłam po poradę do Zebry i wua la – beszamel jak złoto! A raczej jak gładziusieńki biały krem. Dodało się do niego krewetki i napchało tym papryczki, takie z zalewy, a następnie rzeczonymi papryczkami napchało się męża. Nie protestował, a nawet vice versa.

 

Merlin już trzeci raz przesuwa mi termin dostawy „Dużej ryby” (N. zajrzał mi przez ramię – „Kupiłaś mi film WĘDKARSKI?”). Grabią sobie, oj grabią. Zbliża się dzień, gdy wykrzyczę im prosto w ekran zamówień „Odchodzę od ciebie do Empiku! A wszystkie orgazmy były udawane!”.

 

Ależ mnie łeb boli, no.

  

PS. Właśnie znalazłam starą listę zakupów. Wygląda intrygująco:
"1. Wino
2. Wódka
3. Szampan
4. Płyn pod prysznic"

I PO EMMIE

 

Huragan przeszedł bokiem, za to w środę ma spaść SNIEG!

 

Hura, hura, hura!

RADIOAKTYWNY?

Bo powinien spaść śnieg radioaktywny, żeby szczęście moje było pełnym. Ewentualnie w towarzystwie deszczu żab. I jaszczurek. I prezenterek TV.

 

A wczoraj przytrafiła nam się historia bardzo piekna, z cyklu ZILUSTRUJ RÓZNICE POMIĘDZY MĘŻCZYZNAMI I KOBIETAMI.

 

Do mojego N. dzwoni powiedzmy pan X.

 

– Ty, ale numer! Mój stary znalazł wisielca.

– O ja cie, faktycznie numer!

– No! Nieźle, co?

– Nieźle. No to cześć.

– Cześc.

 

N. przychodzi do mnie i mówi:

– Ty, jaki numer. Ojciec X znalazł wisielca!

 

Na co ja:

– WISIELCA? Jak to ZNALAZŁ? Gdzie znalazł? Kiedy? W jakich okolicznościach? Jak to możliwe? Facet czy kobieta? I co zrobił? Zawiadomił policję?…

 

Na co on:

– Yyyyyyyy… NIE WIEM!

 

Ja nie wiem. Nic w nich dociekliwości, w tych facetach. Jak można nie zapytać O PODSTAWOWE RZECZY! Gdyby to Zebra do mnie dzwoniła z takim niusem, to bym od razu znała wszystkie szczegóły.

 

A tak, to musiał biedaczek dzwonić drugi raz i przeprowadzac ankietę.

 

A „Odwróceni” całkiem nieźli, całkiem, do momentu, kiedy przejechali psa. Słabo mi się zrobiło, musiałam odłożyć kanapkę oraz reszta serialu zawisła na dużym, wygiętym znaku zapytania, przyczepionym do żyrandola.