FRANCUSKI POWRÓT

Chciałabym, żeby ktoś wynalazł dodatkowy żolądek na pendrajwie. Taki na święta, na wyjazdy… Bo inaczej człowiek wraca ledwo żywy i obolały, jak my wczoraj.

Dwa z poniższych twierdzeń nie są prawdziwe:
– że Francuzi jedzą mało,
– i że jedzą lekkostrawne potrawy.

Dobrze przynajmniej, że we Francji jedzenie nie ma kalorii. Bo gdyby nie to…

Szalenie pracowite pięć dni za nami. Cały czas powtarzaliśmy sobie „Jak to dobrze, że nie musimy być bogaci“ – ledwo dawaliśmy radę, a pomyśleć, że ci bogacze to tak muszą przez cały czas!…

Mi się najbardziej podobała Nicea, mojemu męźowi – Cannes (mamy zdjęcia na czerwonym dywanie – tak, TYM czerwonym dywanie) oraz nikomu Monako. Chociaż w Monako byliśmy tuż pod oknami Księcia Alberta, gdyby nas zechciał zaprosic na kolację, ale ponieważ gotował pomidorową (przysięgam – pachniało pomidorową!), to poszlismy na ostrygi i kir royal, no bo w końcu co. Pomidorową mielismy jesc w Monako?…

Przewodniczka pokazala nam w Monako sklep Cartiera, do którego przyszło starsze małżeństwo zamówić naszyjnik za 160 tysięcy dolarow – dla psa.

Psy na Riwierze nie mają źle. W tej restauracji z ostrygami trzeba mieć krawat, żeby zjeść kolację, ale spokojnie można przyjsc z psem.

Ale i tak najlepsza była kolacja w prowansalskiej posiadłości, gdzie hodują specjalne francuskie byki. Ktore roznia sie od byków hiszpańskich rogami wygętymi do tyłu – jak u Minotaura.

Wieczorem, w przecudownej sali, przerobionej ze starej stodoły – chcę coś takiego – zebraliśmy się w celu zjeść kolację, przywitał nas właściciel posiadłości (całkiem niezłej, oprócz tej jednej mają także DRUGA starą stodołę na jakies 300 osób, własny kościół, hacjendy dla robotników, no i te byki, tylko że kiedy jeden byk stanal do nas profilem, okazalo się, że normalnie ma cycki! „Lady toro“ – podsumował nasz przyjaciel), natomiast po jakichs 5 minutach stało się jasne, że całą posiadłością trzęsie babcia.

Babcia lat 80 z okładem, fryzura prosto z salonu, zero odrostów i perfekcyjny frencz na paznokciach.

Posadziła nas przy stole i mowi, że u nich w rodzinie jest taki zwyczaj, że przed jedzeniem trzeba odmówic blogosławienstwo.

No – trzeba to trzeba.

Tylko, że do tego błogosławienstwa potrzebne nam będą serwetki.

Serwetki? Do zakrycia ust? Do otarcia oczu? Do przykrycia głowy?… Ale OK – co kraj to obyczaj.

Okazało się, że ten blessing to piosenka, po hiszpańsku zresztą, a serwetki były potrzebne przy refrenie. Gdy babcia dotarła do refrenu, zerwała się z krzesła i przy słowach:
– Oleeee! Oleoleoleoleole! Ole! Oleole!
…zaczeła wywijać serwetką nad głową.

Co bylo robić. Wywijaliśmy i my. Ole ole ole.

Po czym dostaliśmy pieczonego w kominku sandacza z sosem cytrynowo – maślanym oraz pieczonego w kominku byka. Na moje oko, surowego. Mój mąż go dzielnie posolił i zjadł.

W sumie nie wiem, czy najpyszniejsze, co jadłam, to była tarta z roqueforem I karmelizowaną cebulą, czy kacza wątróbka z kwaśnym jabłkiem, czy smażone kwiaty cukinii… Na razie dokładnie wszystko leży mi na wątrobie i chyba ze dwa tygodnie miną, kiedy z czystym sumieniem będę mogła wymówić słowa „jestem głodna“.

W sumie w tych hotelach zamiast śniadania powinni podawać zestawiki do płukania żołądka. W łazience powinny stać obok szamponików, kremików i wody Hermesa.

Idę parzyć kolejną miętkę.

0 Replies to “FRANCUSKI POWRÓT”

  1. mmmm kluski. lubię. bardzo. takie śląskie albo pyzy . ze skwareczkami. albo te włoskie kopytka ze szpinaczkiem. i knedle. też lubię. najlepiej ze śliwką. na ciepło oczywiście 😉

  2. ktoś powinien tez wynaleźć torebki do rzygania – usb ktore mozna podręcznie podłączyc do komputera, jak znalazł podczas czytania kolejnych wpisów o charakterze konsumpcyjnym w sensie jedzonek i piciusiów oraz w sensie konsupmcyjnego traktowania rzeczywistosci ktora w twym wykonaniu jest jak ciepla klucha zaklejająca kolejną ciepłą kluchę – twój mózg. dużo torebek – bo końca blogusia nie widac

  3. Cudo.
    No to bardzo fajnie, że sobie popodróżowałaś. :-)) Miło chociaz poczytac. :-)))
    A tak poza tym, to zapomniałam dodać, że szkoda, iż nie dostałam swego czasu takiego psiego naszyjnika. Byłabym na dziś dzień ZREALIZOWANA i szczęśliwa. Mniej bym rozumiała z zycia, ale co tam, wolałabym być szczęśliwa i zrealizowana, niż kumata. To znaczy, ja juz jestem szczęsliwa, bardzo, ale to sczęście zrodzone w bólach. ;-))))

  4. Mielismy TAKIE widoki z hotelowych balkonów, że gdyby nic innego nam nie pokazali, to samo to by mi wystarczyło.

    Chociaż pozniej trochę zmienilam zdanie, jak pilismy wino w lokalnej kafejce w średniowiecznym miasteczku kamiennym (tam, gdzie jest pochowany Marc Chagall), przy barze stał lokalny artysta w kapeluszu, a po knajpie chodziły dwa białe pudelki i jeden terierek, ktory chodził po kolędzie po gościach, żeby mu łuskać orzeszki pistacjowe.

  5. :-)Ja na wyjazdy mniej spektakularne nie ruszam się bez kropli żołądkowych i oczywiście mięty. Wtedy dopiero zauwazam, ze ja w zasadzie tak dużo nie jem, ale zauważam po fakcie. 🙂 Fajnie było poczytać co zajadałas, tarty robię czesto, mogłabym cos podobnego zrobic, ale oczywiście tu inaczej by smakowała, niż tam. 😉 No i te osławione kwiaty cukinii. 🙂 Fajne. :-)))Nacieszyłaś oczy kolorami???? 🙂

  6. ha, Francuzy, raz przeszli sami siebie, bylam z nimi w Grecji. Cały tydzien wszyscy czekali na specjalna żarloczną impre, ale nie stawalo mi wyobrazni, jak to też bedzie wygladała skoro i tak caly czas JEMY, DELEKTUJEMY SIĘ, SMAKUJEMY i przeżuwamy z krotkimi przerwami na sen.
    A jednak bylo inaczej:
    W odleglosci trzech metrow od stolu wyławiano żywe uśmiornice, walono nimi przykładnie o beton a następnie poddawano obrobce kuchennej również na naszych oczach i na stół! Tarzali sie z po prostu zachwytu…
    Skompromitowalam sie wtedy potwornie odmawiajac przyjecia pokarmu. Prowincjonalna gęś.

Skomentuj . Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*