(okropnie jestem zapracowana)
U mnie w domu wszyscy leżą i jedza kiełbasę.
Lub siedzą i jedzą kiełbasę.
Ewentualnie – stoją (jedząc kiełbase).
N. dopiął swego – znalazł wykonawcę i wyprodukował tę swoją walentynkowa kiełbasę, z tym, że nieśmiałe 15 kilogramów, zamiast 30.
Jest NIE SA MO WI CIE pyszna.
Aczkolwiek wygląda nieco kontrowersyjnie (w końcu wędziła się 6 dni).
Wszyscy biją N. pokłony, a on wydziela po kilka lasek tego przeboju.
Kiełbasa jest policzona i wydzielana jest w procedurze ścisłego zarachowania. Aby dostać następną porcję, trzeba się rozliczyć ze zjedzenia poprzedniej.
Zwariuję z nimi wszystkimi.
czy jest jakas elektroniczna wersja oferty tejze wedzarni? przecie napcham 20 km owczych kiszek wszelakimi pastami, przysiegam, wyśle Twojemu lubemu przez umyślnego cały łokieć gotowego zwędzonego, tylko GDZIE TO JEZD, to ppu ‘wędzarnia’?!
bo ‘u mnie’ na wsi cinkciarze i przeterminowane prostytutki trzeciej klasy wiekowej oraz moja ciocia sie skrzyknęli wzięli i wykopali koło kamienicy dół i całe lato przewędzili, nie, ale wieś daleko. 🙁
Jednoosobowe przedsiębiorstwo produkcyjno – wędzarskie mu wędziło. SZEŚC DNI.
ei, gdzie uwędził?
ona na zapisy?
czy w ramach starego sentymentu idzie ja dostac?
Czendżu. Most?
gdyby śmierdziało to raczej nie byłoby potrzeby tej następnej porcji, nie? 😉
(że tak se błysnę logiką 😉
“Aby dostać następną porcję, trzeba się rozliczyć ze zjedzenia poprzedniej.” – cos mi tu smierdzi 🙂
to w końcu z czego ją zrobił?
Też kcę :-))