JAK DOBRZE WSTAC SKORO SWIT… HU HU

Dzisiejszy dzień zaczęłam niestety o godzinie drugiej w nocy (nie, że tam O DRUGIEJ NAD RANEM – dla mnie godzina DRUGA to jest GLEBOKA NOC, i bez dyskusji). Albowiem jakis PIES doszedł do wniosku, że będzie szczekać.

I szczekał.

Przez dwie godziny bez przerwy, od drugiej w nocy, centralnie pod moim oknem.
Naprawdę bardzo kocham psy, ale gdybym miala siłę wstać z łóżka, to bym go UDUSIŁA gołymi rękami.

W związku z czym nastrój mam dziś nieco metafizyczny. Wszystkie przedmioty mają dookoła jasne świetliste obwódki i dzwoni mi w uszach.
Właśnie mnie personel zawrócił z korytarza, gdyż w kołnierzyku i z torebusią wybierałam się na spotkanie na 9.00, które to spotkanie odbyło się WCZORAJ.

Naprawdę, przydałoby się zrobić kopię zapasową tego świata i zacząć od początku, z czystym kontem. Bo jest trochę syficznie.

TROCHĘ CZYTAM OSTATNIO

„Ślepiec z Sewilli” – zaliczony, polecam.

Teraz (przyszła pierwsza paczka z Merlina) zaliczam pozycję „Dobry adres”. Jest to książka o tym, jak bardzo bogate nowojorskie suki są dla siebie wstrętnymi sukami i nienawidzą się wzajemnie, a ich mężowie są tłustymi kutafonami ze szczękościskiem, i każdy trzyma w garsonierze hiszpańską kochankę z nieślubnym dzieckiem. Wszystko opisane śmiertelnie poważnym językiem (w sensie, że TO NAPRAWDĘ PRAWDZIWA TRAGEDIA że jedna pani siedzi w kiblu na przyjęciu, a dwie panie o niej plotkują, bo nie wiedzą, że ona słyszy, i mówią że ona ma BEZNADZIEJNĄ SUKIENKĘ i kupiła BEZNADZIEJNY PREZENT, a to dla tej pani jest PRAWDZIWA TRAGEDIA i spływa jej z ócz maszkara od Diora, tak się biedactwo przejęło tą oczywistą towarzyską tragedią; i dochodzi do wniosku, że – niespodzianka! – bogate nowojorskie suki NIGDY NIGDY nie zaakceptują byłej stewardessy w swoim gronie. AAA!…).

I pewnie bogate nowojorskie suki mają głęboko GDZIEŚ to, co myślę, ale ja myślę, że ta książka jest słaba.

Psoko. Pozostałe książki w paczce to były thrillery o psychopatycznych mordercach seryjnych.

Jest piękna pogoda, śpiewają ptaszki, na moim chlebie tostowym rośnie sobie ampicylina (jakiś dostalam chyba w zestawie „MŁODY FARMACEUTA – wyhoduj sobie swój antybiotyk i zaprzyjaźnij się z nim!” – bo na drugi dzień po przyniesieniu ze sklepu pokrył się pięknym, mięciutkim, szmaragdowym kożuszkiem)… Pieknie jest! Naprawdę, jest bardzo pięknie i nic mi się nie chce.

CO TO DZISIAJ, SRODA?

Żeby już było CALKIEM smiesznie, to wczoraj mój mąż pojechal niespodziewanie do Elbląga.

Nic na to nie wskazywalo, ze po slubie widuje się wlasnego męża raz na tydzień. Wprost przeciwnie. Zgłębiłam mnóstwo literatury faktu, szwendając się po rożnych forach, ale tam mlodziutkie mężatki pisaly tak:

„Już nie wiem co robic, pomozcie! Jesteśmy dwa miesiące po slubie i chyba się rozwiodę, gdyż jestem ZAŁAMANA! Mój mąż przychodzi z pracy, kladzie się na kanapie i ogląda telewizję, pije piwo i beka. Ciągle chce jeść, a brudne skarpetki rzuca gdzie popadnie, ostatnio znalazłam jedną w szufladzie biurka. Ja już nie chcę tak żyć, w ogóle przed ślubem nie był taki! Czy jest sens ratować to małżeństwo? Czy WALCZYC O TEN ZWIĄZEK…”

A mi musial się trafic taki Odyseusz.

Nic mi się nie chce; czytam calkiem niezly kryminal („Ślepiec z Sewilli”), ale jestem taka przydeptana, a w książce jest tyle wątków ubocznych, przemysleń i nakładających się historii, ze zanim człowiek dobrnie do tych zwłok z poobcinanymi powiekami, to strasznie się musi natyrać. Najgorszy jest inspektor prowadzący śledztwo. Jego problemy osobiste wysysają ze mnie resztki sił witalnych. W dodatku, caly czas łazi na wino do tapas barów. Boze, jak ja bym poszla na wino do tapas baru!…

Martwią mnie naukowcy, którzy jebutnęli w kometę i cieszą się jak dzieci, ze zobaczą, co ma w srodku. Moim zdaniem, Wszechświat jest tak skonstruowany, ze bezkarnie walnąć w kometę nie można, i oby Bruce Willi się nie roztył w najbliższej przyszłości, bo powiadam wam – KOMETA NAM ODPŁACI pięknym za nadobne. A jak nie ta, to następna.

WROCIL, WROCIL! URATOWAAANI – BOCIAN!

Wrócił, wrócił.
Cały, zdrowy i niepogryziony przez komary. Choć to ostatnie wydaje mi się nieco podejrzane.

(- Kochanie, ty chyba nie byłeś z nimi na tych rybach, zobacz, jak Kiko i Jezus wyglądają, CALI W KROPKI i bąble! A ty nie masz zadnych ukąszeń komarów! Ty chyba byles na dziwkach.
– A co, mam ukąszenia dziwek?…)

W domu mamy aktualnie UE w pigułce (znowu again – siedzą, piją, krzyczą i machaja rękami), ale najgorsze jest to, ze ODZWYCZAILI SIĘ SPAC przez te biale noce, w związku z czym PROSZĘ DO MNIE DZIS NIC NIE MOWIC, albo mowic POWOOOLI i WYRAAAZNIE i powtarzac wszystko dwa razy, bo jestem TAK cholernie niewyspana, ze chyba zaraz wybuchnę albo się rozleję szeroko.

Łososia, po złapaniu i sfotografowaniu się z, należy wypuścic następnie do rzeki, ale nie gwałtownie – najpierw trzeba go ocucić, ustawić pyskiem pod prąd i zrobić masaż karku, delikatnie nadając mu ruchy łososiowe. Bo jak się wyciąga łososie, to one tak walczą, żeby ich jednak NIE wyciągać, że aż mdleją.

A-a-a, kotki dwa. Oba w dupę pijane.

CHWILOWO NIE BĘDZIE NOWEGO TEMATU DYŻURNEGO, GDYŻ

…i tu wymieniam, co następuje:

– mój mąż DEKIEL jeszcze nie wznowił transmisji, choć dziś lub jutro miał być z powrotem w domu z tych pieprzonych ryb; czuje się jak kontrola lotów, co przy lądowaniu traciła kontakt, jak statek kosmiczny wchodził w atmosferę i przez kilka minut wszyscy mamrotali: „Apollo DO YOU READ. DO YOU COPY. Hm. Eeee… Chłopaki, wygląda na to, ze musimy budować nowy”. Coś czuję, że wejście w atmosfere przez mojego męża będzie dosyć spektakularne, i jednak zdrowy opierdziel go nie minie (ewentualnie mam dla niego propozycję – TERAZ JA pojadę na 2 tygodnie na zjazd australijskich 20-letnich surferów do Łeby i np. nie będę odbierać telefonu);

– miałam okropny sen, z którego pamiętam tylko zakończenie: weszłam do gabinetu mojego kolegi z byłej pracy i pierwsze, co zobaczyłam, to dwie doniczki na jego biurku – na jednej napisane było ŚMIERĆ, na drugiej ŻYCIE. W doniczce ŚMIERĆ była sucha, spopielała ziemia, w doniczce ŻYCIE – roślinki, woda i jakieś kamyczki. NO I CO TO MA ZNACZYĆ?… Gdzie mam szukać wyjaśnienia takich SNÓW, jak z powieści mego ulubionego filozofa dla początkujących dekarzy, Pablo Kueblo („Idąc przez pustynię, nasypie ci się do butów piasek”)?… Pod K, jak „kolega”, pod „B jak „była praca”, czy pod D jak „doniczka”?… A może to moja podświadomość próbuje mnie nakłonić do podlania kwiatków, po prostu?…

– wczoraj po południu miałam doła, na chwilę tylko zrobiło się śmiesznie, jak Change przysłał adres do forum „DO CZEGO KUSI CIĘ SZATAN”, ale okazało się, że słaby ten szatan, bo kusił głównie do jedzenia – chyba jakis pomocnik techniczny trzeciego asystenta zastępcy Lucyfera;

Hm.
Powinnam się zapisać na lekcje salsy, czy stepowania?…