THE PIĄTEK

Gonna use my arms,
Gonna use my legs,
Gonna use my style,
Gonna use my side-step –
Gonna use my fingers,
Gonna use my – my – my imagination
Caouse I’m gonna make you see
There’s nobody else here – no one like me
I’m special – so special
I gotta gave some of your attention – give it to me!

Na, na na… Ide na spotkanie.
Jak wroce, to sie połoze na biurku i przespie.

RATUNKU!… PIOSENKI SZUKAM!

W „Miedzy slowami” jest ten kawalek, jak ta laska i Bill Murray ida w miasto (w tym przypadku – w Tokio, gdzie po biurowcach spaceruja dinozaury, chce do Tokio), snuja się po kilku klubach, a w koncu laduja na domowej imprezce karaoke. I Sarah w rozowej peruce spiewa taki kawalek, ktory się do mnie przyczepil i chodzi za mna, a ja nie wiem CO TO JEST! Ratunku! CO ONA SPIEWA?

Spiewa oczywiście tylko dla Billa – o tym, ze będzie używała wszystkich swoich atutow, żeby go przekonac, jaka jest wyjatkowa. Ale Bill już o tym wie, wcale nie musi mu śpiewać. Ale i tak mu się podoba, jak spiewa. Uwielbiam ten film, jest taaaaki beznadziejnie romantyczny 🙂

Moje ulubione Vision Express znowu dorobilo się kilku dodatkowych punktow za wdziek i bezpretensjonalność. Zamawialam wczoraj wczoraj u jakiejs panny (innej, tym razem bez 6 cm paznokci) szkla kontaktowe. Panna skrupulatnie wszystko zapisala (drukowane litery, granatowy marker grubości 0,5 cm), zainkasowala forse, po czym poinformowala mnie stanowczo „A teraz proszę czekac na nasz telefon. Do widzenia”.

Na probe odczekałam 30 sekund przy ladzie.

Kiedy panna po raz trzeci podniosla na mnie zdziwione spojrzenie, zlitowałam się.

– Chyba nie zanotowala pani mojego telefonu?…

Aaa! No rzeczywiście. To ona poprosi.

A w horoskopie mam „odkryjesz nowy sposób zarabiania pieniędzy”. Jasne. Jak tylko znajde ludzi, gotowych placic mi za spanie, czytanie i uwielbianie jamników.

Z ostatniej chwili: YESSSS! Tszecia ZNALAZLA PIOSENKE!!! Tutaj sa slowa. Ta Tszecia to normalnie… 🙂

PS. Rownolegle z tsz piosenke znalazl Śwagier (od Zebry). No prosze, jakie ludzie zdolne!

MARYNAAAAAAAARSKIE TANGO!

Dzis rano miałam jeden z Tych Dni, kiedy to wstając, moje mysli wyglądają tak: „Nie. Nie dzis. DZIS NIE DAM RADY. Każdego innego dnia ale NIE DZIS! Wracam do wyra!… Pliz, pliz, kill mi NAŁ… Dzwonie do roboty, ze nie przyjde. Aaa!”. Jednak oczywiście wstaje, bo jestem obrzydliwie obowiązkowa. Przywłóczę się do roboty z nadzieja, ze dzis będzie spokojnie, cicho, zadnych fanaberii, zadnych pospiesznych akcji, po czym…

Po czym oczywiście okazuje się, ze A WLASNIE, ZE DZIS BĘDZIE MŁYN, HEJ!

(„A my nie mamy pańskiego plaszcza i co pan nam zrobi?…”)

I, zamiast zwisac przy biurku w pozie umierającego łabądka, to musze popierdzielac jak parowozik z pietra na pietro, z sali do sali, a za mna kurzawa oraz pogubione papierzyska.

A ja TAK bym sobie pozwisała!…
A tu KARO, PANNO KLARO!
Lece. Może chociaż kawy dadzą.

ŁYSI I PROBLEMY Z POCZTA

Pogoda, jak na grudzień, bardzo przyzwoita.

– Wiec chciałem ci powiedziec – mowi wczoraj wczoraj N. – ze słyszałem, ze ŁYSI nie są już TRENDI.

(????)

– No tak. Są PASSE.

(??????…)

– Oj SŁYSZAŁEM JAK W RADIO MOWILI, ze ŁYSI SĄ PASSE, teraz na topie są tacy, co maja duzo włosów.

No i slicznie – najważniejsze, żeby cos się dzialo (chociaż swoja droga, ciekawe, dlaczego już nie są trendi).

Prezentow nadal nie mam.

Poczta mi w robocie nie dziala lub dziala uznaniowo (sama decyduje, co wysle, co przepuści, co pozwoli odczytac – zwykle jest bardzo surowa, ale zdarzaja jej się cale godziny napadów liberalizmu, przy czym cale tony maili informujących mnie o możliwości powiekszenia penisa czy zakupu viagry – przepuszcza bez problemu; najwyraźniej serwer ma jakis kompleks).

Krazenie zatrzymalo mi się CALKIEM (24 godziny na dobe mam lodowate dlonie i stopy). Ewidentnie mój organizm przygotowal się do snu zimowego. Ziew.

GORACA SISSI POD PIPĄ I INNE TEGO TYPU ATRAKCJE

Będąc na naukach w Krakowie, odkryłam w zacnym pubie „Pod Złotą Pipą” (dziewczęta bały się tam wejść, musiałam niebożątkom wytłumaczyć, ze chodzi o mosiężny kranik przy beczce z piwem, doprawdy, ta dzisiejsza młodzież) niesamowicie pyszny napój o nazwie „Gorąca Sissi” (again dla młodzieży: Sissi to był nick cesarzowej Elzbiety, zony tego starego dziada, Franciszka Jozefa, w dodatku zdradzal ja z niejaka Katy, ale to już inna historia). Goraca Sissi sklada się z soku jabłkowego, białego wina, kropelki Galliano i krupniku na miodzie, wszystko podgrzane z przyprawami. No pycha. Musze wypróbować proporcje i ukręcić dzban takiej Sissi na Wigilie.

No niestety, lubie alkohole, co robic. Mam to po moich przodkach (kowalach) (no bo widział kto trzeźwego kowala po robocie?…). Ale są takie napoje, których nie dam rady, no NIE DAM, i żadne geny tu nie pomoga. Enumeratywnie są to:

– ŚLIWOWICA. No niestety. Ja odpadam. Jeden raz w zyciu natrąbiłam się sliwowicą – przyznaję – przez mlodziencza głupotę i brawure. Cierpiałam pozniej kilka dni – wydawalo mi się, ze krew zmienila mi się w zmywacz do paznokci. Dzis niestety sam zapach śliwowicy odrzuca mnie na 10 metrow i niestety, nie da rady – nawet polizac dla towarzystwa.

– GIN Z TONIKIEM LUB Z CZYMKOLWIEK INNYM – no mo’! Kiedys owszem, na studiach, sączyłam. Nastepnie okazalo się, ze po 2 G&T człowiek nastepnego dnia poci się ginem, sika ginem, wdycha i wydycha gin, powietrze ma smak i zapach ginu, nawet zupa ogorkowa smakuje ginem. Co ciekawe, nie znosze także kiełbasy jałowcowej.

– WODKA CZYSTA Z SOKIEM POMARAŃCZOWYM LUB KOKAKOLĄ. Syf TRAGICZNY, a jeśli jeszcze w plastikowym kubku, toooo… Ajmsory. Wszystkie inne soki czy dodatki – OK., wodke czysta, jeśli zimna bardzo, to nawet dam rade chlapnac solo, acz nie za duzo i nie za często, zwykle dosypuje sobie do niej pieprzu, jak już mus jest wodke pic. Z sokami – jabłkowym, żurawinowym, pomidorowym, grejpfrutowym – wodka jest OK., a narod uparl się akurat na pomarańczowy, wstrętny wyjatkowo.

– PIWO. Nie pije piwa i trudno. No chyba, ze malinowe czy wiśniowe, typu Kriek, ale to bardzo rzadko.

– OUZO. Wali anyżkiem, a mi anyżek wyjatkowo nie wspolgra z podniebieniem. Nawet powąchać nie mogę, podobnie jak śliwowicy.

– MALIBU Z MLECZKIEM. Bez komentarza, bo to nawet na nazwe „alkohol” nie zasluguje, niestety.

– COKOLWIEK Z DODATKIEM KOKOSA LUB KOKOSOWEGO LIKIERU ALBO MLECZKA. Kokosa toleruje jedynie i wyłącznie w Bounty w gorzkiej czekoladzie.

Reszte zasadniczo chyba dam rade, solo lub w polaczeniach.

Ale ta Sissi – naprawde polecam. Wymarzona na taki grudniowy wieczor. W tym Krakowie, panie dziejku, to umieją zamieszac.

PS. Ja na odwyku, a tu oczywiście od rana bombarduja mnie reklamami „W MERLINIE WSZYSTKO 10% TANIEJ” – to niesprawiedliwe! Precz, precz, sily nieczyste! Cholera jasna.

GRUDNIA DZIEN DRUGI

Wchodze wczoraj do babci.
– Czesc, babcia! Co robisz?
– A siadaj, dziecko, widzisz, palę ruskie książki w piecu.

Az mi normalnie DECH ZAPARŁO – co to się na tym swiecie wyprawia, ze moja babcia staruszka, zamiast spokojnie popijac herbate z miodem i dziergac na drutach wełniane skarpety, to oglada telewizje, w glowie się jej miesza i czuje się w obowiązku demonstrowac poparcie. Ale żeby od razu ksiezki w piecu palic?… I skad babcia wytrzasnela rosyjskie książki?…

– Babcia tak Juszczence kibicuje?
– A nie tam, dziecko, twój ojciec przyniosl caly worek bo porządki robi. Jaki dobry papier, pali się jak złoto, bo te wasze PRZEKROJE to tylko ogien duszą.

Troche mi kamien z serca spadl, jak sobie obejrzałam te książki i okazalo się, ze to jakies starożytne skrypty mojej matki o sielskim chaziajstwie w latach 50-tych. N. stwierdzil co prawda, ze w takich dzielach można czasem znienacka odkryc jakas zaskakujaca teorie ekonomiczna, ale przemyślał sobie to jeszcze raz i wycofal się ze stanowiska.

Książki książkami, a polityka nie powinna się tak nachalnie wciskac w zycie codzienne obywatela. A serwisy internetowe są stronnicze, bo obecnie wszystkie zdjęcia Boskiego Romana sugeruja, ze ma on wodogłowie. A slowo daje, ze poprzednio nie sugerowaly. Wot, dziennikarska bezstronność.

NO I TEN… EKHM

W tym roku w okolicach sierpnia obiecałam sobie solennie, że w listopadzie sporządze elegancką, schludną, kolorową tabelkę oraz zasiądziemy z N. w dwa – trzy brzydkie, zimne i mokre listopadowe wieczory przy kominku, z kieliszkiem czerwonego wina, i wypełnimy tabelkę pod kątem prezentów gwiazdkowych dla naszej ukochanej rodziny (zgodnie gruchając, radosnie się smiejąc i od czasu do czasu dając sobie dzióbka). Następnie, w dwa popołudnia zakupimy prezenty z listy i zostanie nam na grudzień czysta przyjemność w postaci kupowania opakowań i duperelkowych dodatków. Najpóźniej 15 grudnia wszystkie prezenty, prześlicznie opakowane, będą się piętrzyć w jadalni na stole, a my będziemy się zgodnie napawac ich widokiem przed pojsciem spac.

Po czym kupiłam zeszyt. Sliczny, wielki zeszyt w kratkę, z kolorowymi marginesami (w 5 kolorach) i owcą na okładce oraz pakiet flamasterkow Stabilo (12 kolorow). Na tom tabelke, co nie.

I chwilowo na tym etapie utknęłam.

A jest 1 grudnia, jak by nie patrzeć.

I oczywiście, na widok bombek i świątecznie udekorowanych wystaw sklepowych mam gonitwe mysli pod hasłem „Jasna cholera, ZNOWU”, oraz niejasne wrazenie, ze od zeszłego roku przybylo mi rodziny w postępie geometrycznym, bo to NIEMOŻLIWE, żebyśmy rok temu kupowali TYLE PREZENTOW (może np. adoptowaliśmy jakies plemię, a ja z roztargnienia nie zauważyłam?…).

N. jakos tez jest w okolicach wieczoru mało uchwytny, gdyż obecnie stawia płot, wybiera przęsła, zamawia deski ogrodzeniowe, ogląda wkłady kominkowe, projektuje kominek oraz mebluje bibliotekę (wszystko naraz). W międzyczasie naturalnie wyjeżdżając co drugi dzien na delegacje.

A ja co? A ja gram w Post Mortem.

A napiecie świąteczne NARASTA.

Zjadłabym gnocchi z grzybami i gorgonzolą…

LISTOPAD JAK SIĘ PATRZY

Na przykład jest mgla.
Na przykład wczoraj tez była. Widoczność drogi – na około 20 cm przed samochodem. Oczywiście, na Katowickiej wypadek (pasy w obie strony zablokowane, policja zamiast ściągnąć wraki i udroznic przejazd, zajeta wypisywaniem sążnistych mandatow, wiec korek na 20 kilometrow), wiec pojechaliśmy WSIAMI.

Na wsiach wiadomo – droga kreta, nieoswietlona, nie oznaczona, nie pomalowana na bialo w ogole, nawet centralna kreska. Pobocza z blotem po kolana. Wiec droga razno zasuwaja baby z zakupami, dzieci ze szkoly, chlopy do i z knajpy, rowerzyści – wszyscy incognito, zero lampek, zero odblaskow, kurtki czarne lub ciemnoszare. Świateł mocniejszych w samochodzie w sumie nie było po co zapalac, bo tylko robil się taki namiot ze swiatla NAD samochodem, a do przodu i tak nie było nic widac. Jechaliśmy ze 30, może 40 na godzine (w porywach).

Po dojechaniu na miejsce leb mnie już bolał jak ceber.

W Paryżu już calkiem mi nie szlo, wzielam co prawda obrazy od barmana i znalazłam aparat fotograficzny, ale dalej nikt nie chce ze mna gadac.

N. na mnie krzyczy, ze na niego krzycze, a ja krzycze, bo mnie boli glowa.

A do wiosny JESZCZE PRAWIE POL ROKU.
Ja chyba nie dozyje. A Panstwo?…

NOWA NOTKA, SPYCHAJĄCA W DÓŁ SZYNKĘ

Wiec sprawa wyglada tak, ze już nikt ze mna nie chce gadac – ani policjant, ani portier, ani barman, ani hazardzista, ani ta wariatka z hotelu, a ta laska, co mnie w to wkopala, nie odbiera telefonu. Nie mogę się spotkac z inspektorem, bo mnie policjant nie chce wpuścić. Lekko sie zaklopsowalam.

Ale za to dostalam w prezencie CUD ZAAWANSOWANEJ TECHNIKI w postaci takiego kieliszeczka, co jak jest pusty, to nic się nie dzieje – normalny kieliszek, nieduzy, taki nawet nudnawy. Ale jak się do niego naleje wódki, to NA DNIE KIELISZKA WYSKAKUJE GOŁY PAN! Tszecia te gadzeciki przywiozła z narazeniem zycia z drugiej półkuli, szkoda tylko, ze dwa stłukła i nie mogłyśmy tam się dopatrzec tych panow. Szkoda, szkoda. Taka strata.

(nic nie mogę napisac, bo caly czas mi wyskakuje lekrama TPSA „TAŃSZE DZWONIENIE” – chyba kuwa ZĘBAMI)

W Rossmanie podobniez rzucili kajdanki obszyte futerkiem.

W zasadzie to chciałam napisac cos bardzo interesującego, ale dopadl mnie syndrom poniedziałkowego poranka, i w ogole mi się NIE CHCE, Motylarnia się ODBYLA I NIE MA CZYM ŻYĆ (no chyba, ze tym, JAK MAŁO BRAKOWAŁO, BYŚMY STRACILI NA ZAWSZE NASZĄ HANIĘ, naprawde niewiele!). Pisze namiastke tylko dlatego, żeby nie dostawac na GG kolejnych komunikatow „I ZDEJMIJ WRESZCIE TE SZYNKI Z GÓRY STRONY”. Co niniejszym czynię.

Gdyby tylko poniedziałkowy poranek miał dupę, żeby go było w co kopnąć!…

ZDJECIA vol.2 – TYM RAZEM KULINARNIE

Po czesci artystycznej (zabytki) nastepuje niniejszym czesc rozrywkowa, czyli – zmeczony turysta w Hiszpanii idzie sie zrefreszowac.

W Galicji idzie on oczywiscie do tapas baru.

Tutaj widnieje Adega Mandil – knajpa, prowadzona przez znajomego N., niejakiego Jezusa. Na zdjeciu wyglada na pusta, bo to przerwa obiadowa i jedynie stali bywalcy (tzw. meble) wpadli na obiadowego drinka.

Co mozna przekasic? Oczywiscie, szyneczke…

…lub kielbaske…

…a moze serek? Ten w ksztalcie damskiego cycka (tetija) to produkt regionalny Galicji (bdb).

Jesli chodzi o milosnikow wielprzowiny, to…

…albo nawet…

(niech no, kurna, Kubus Puchatek wroci z woja i dopadnie tego kucharza).

Mozna przetracic cos z owocow morza:

Swiezutko zlowione kalmary (N. zlowil tego najwiekszego, kalmary lowi sie na SWIATŁO).

A w wytwornej osmiornicerii –

…ośmiorniczki palce lizać!

Do popicia wino prosto z koryta:

Po kolacji idziemy oczywiscie (Galicja!) grac na gaitach:

I nie ma, ze boli – kazdy musi zagrac, nizej podpisana rowniez:

I to, jak mawialy Szadoki, by bylo na tyle, w temacie fotek z Hiszpanii.