Tyle siedzę w chałupie, że jak wyjdę na zewnątrz, to kręci mi się w głowie – chyba mam chorobę łodzi podwodnych i soczewki w oczach przestały akomodować. W sumie jedyne wyjścia (poza wizytami w biurze) to tylko do paczkomatu. Jak ja żyłam, kiedy nie było paczkomatów i aplikacji Inpostu? Zapewne jak zwierzę. (Drogie dzieci, jestem TAK STARA że pamiętam, że kiedyś się kupowało prezenty gwiazdkowe W SKLEPACH naziemnych, stawiennictwo osobiste twarzą w twarz! I nie było innej opcji! To było takie straszne, że nie chcę o tym rozmawiać).
Notabene, nasz wiejski paczkomat Inpostu jest najbardziej obleganym miejscem w całej gminie, śmiem zaryzykować takie twierdzenie. Na takie tłumy mogą liczyć jeszcze chyba tylko miejscowy kościół oraz burdel.
– A skąd ty wiesz, że a) u nas na wsi jest burdel, oraz b) ma dużo klientów? – pyta się mnie N.
Oczywiście stąd, że dużo czytam i ekstrapoluję. W książkach są odpowiedzi na wszystkie możliwe pytania.
Natomiast z serii „nigdy nie mów nigdy” – otóż stałam się, ekhem… posiadaczką onesia. Wszystko przez C&A, która rzuciła onesie w Snoopy’ego! Mówiłam, że jeśli chodzi o Snoopy’ego, jestem bezradna i ONI to wiedzą i na tym żerują. Wczoraj przyszedł w paczce i nawet zdobyłam się na odwagę, żeby pokazać N. A on… zrobił zdjęcie i wysłał naszym przyjaciołom w Hiszpanii na dowód, jak bardzo nam ta pandemia szkodzi na psychikę (to znaczy MNIE, on jest oczywiście tytanowo odporny). Ale przynajmniej nie wyrzucił mnie z domu pod most, to już coś.
Zresztą, może faktycznie to przez pandemię. Już nic nie wiem, mam zupełnie rozmyte granice.
A teraz, jak powiedział Cameron – powtórzmy ten numer z francuską rewolucją – wnieście gilotynę, tylko tym razem OSTROŻNIE!