Tak się składa, że ostatnio często obserwuję gwiaździste niebo nocą. Szczypawka sobie ustawiła grafik toalety akurat na drugą w nocy – pięknie, naprawdę pięknie wtedy wygląda świat (w kurtce narzuconej na piżamę). Chociaż może to dlatego, że nie mam szkieł kontaktowych, zawsze świat mi się podoba o wiele bardziej, jak go dokładnie nie widzę. A jedną noc wychodziłyśmy niestety co czterdzieści minut i napatrzyłam się wtedy w gwiazdy, że ho ho.
Czyli u nas jakby constans – ja mam rozstrój psychiczny, mój pies żołądkowy, i tak to się kręci. Od siedzenia w domu mylą mi się dni, a jak pojechałam do biura któregoś dnia, to miałam coś w rodzaju retrospekcji i życie zaczęło mi przelatywać przed oczami – nawet nie z powodu podatków, które musiałam zapłacić tym złodziejom, tylko z powodu zapachu. Kupiłam środek do pielęgnacji drewnianych mebli – zwykle brałam Pronto, ale w mojej ukochanej hurtowni stało do wyboru kilka innych i wzięłam je do wypróbowania. I wchodzę ci ja do biura, a tu pachnie FORTEPIANEM. A konkretnie – unosi się zapach jak w mojej szkole muzycznej na sali koncertowej. Jednak mają rację ci, którzy twierdzę, że najdłużej utrzymują się wspomnienia węchowe – od razu przypomniały mi się próby chóru i rozrywki na koncertach (stojąc w ostatnim rzędzie chóru podczas występu zdejmij lakierki i stój na bosaka i załóż je w ostatniej chwili, jak chór ma schodzić ze sceny – wygrała koleżanka Kaśka podczas świątecznego występu, kiedy po odśpiewaniu kolęd schodziła w jednym bucie, a drugi kopała przed sobą, bo nie zdążyła założyć).
A „The Crown” – OCZYWIŚCIE! Thatcher wydawała mi się przerysowana, ale jak napisała Sistermoon na fejsie – obejrzyjcie sobie oryginalne nagrania z nią – ona właśnie taka była (jedyne co to aż mnie boli twarz od miny agentki Scully – jak ona nie dostaje skurczów mięśni od tego ściągniętego dzióbka?). A Karol wyjątkowy padalec; nie uwielbiam Diany, ale ona przynajmniej była prawie dzieckiem i miała prawo być głupia (o Jezus, jaka ja byłam głupia w tym wieku!). Natomiast jak wchodzi królowa Elżbieta, to od razu przypomina mi się Olivia Colman w „Green Wing”, kiedy wysiadała z samochodu w samych majtkach, bo zapomniała spódnicy. Ale i tak ją uwielbiam – ją i Helenkę.
I zupełnie przypadkiem akurat dotarła przesyłka z pamiętnikami Lady Glenconner – damy dworu akurat z tamtych czasów. Oj pięknie się zapowiada – na razie obejrzałam zdjęcia („Moja babka – pierwsza zamężna arystokratka, która miała romans z królem Edwardem VIII”, albo „Księżniczka Małgorzata, jej walijski kochanek, obok ja z synem”). Ach – jaki świat byłby szary i smutny, gdyby nie ta zwyrodniała arystokracja. Bardzo to miłe z jej strony, że akurat teraz wydała swoje memuary. Może człowiek przynajmniej na chwilę oderwie się od tej dupy, w której jesteśmy.
Śniła mi się Teneryfa.