O TYM, ŻE ZNOWU KONIEC ROKU

Następnego dnia po powrocie z wyjazdu N. natychmiast wybył z domu, podobno zwiększać PKB, przy tej wersji się upiera. Oczywiście rozumiem, że musiał ode mnie odpocząć po tylu dniach RAZEM. Jasna sprawa.

Natomiast dość sympatycznie by było, gdyby się jednak od czasu do czasu do mnie ODEZWAŁ. Na przykład, kiedy go o coś pytam jedenaście razy. W związku z tym przedstawiłam mu postulat, że JEŚLI jedna osoba pierze gacie drugiej osobie, to ma prawo oczekiwać od tej osoby jakiejś MINIMALNEJ interakcji społecznej. I nawet się z tym zgodził, z tym że dopiero za piątym razem, bo wcześniej nie słyszał albo robił coś WAŻNIEJSZEGO.

A najlepsze ze wszystkiego, że dziś ZNOWU Sylwester i koniec roku! Nie pojmuję tego – to poprzedni Sylwester nie był jakoś ze trzy tygodnie temu?… Chyba nawet zaczęłam się zastanawiać nad postanowieniami noworocznym (na TEN rok) (ten co właśnie się dziś skończy), ale chyba nic nie wymyśliłam. Nie nadążam za czasem i za moim mężem. Teraz też miałabym w zasadzie tylko jedno postanowienie – postarać się nie zgnić (również intelektualnie).

Do zobaczenia w Nowym Roku, ale w starym składzie.

O POBYCIE W KURORCIE

Historia jest taka, że jesteśmy nad morzem. Jest zimno, co chwilę pada, dość wysoka woda i dużo statków na redzie. Za to wieczorem ładne kolorowe światełka na Placu Słowiańskim, a po lampce wina to nawet BARDZO ładne (tylko na karuzelę lepiej po winie nie patrzeć za długo). Szczypawka raz zadowolona, a raz obrażona, że tyle jej każemy chodzić i to po mokrym. 

Wina niestety dużo. Wszystko przez to morskie powietrze, za dużo jodu mi wpadło do nosa i muszę popijać. W dodatku wszędzie, WSZĘDZIE lokale otwarte frontem do klienta i klient jest trochę w tym wszystkim bezbronny. A w dodatku u Niemca w truskawkowym centrum podają wino W SŁOIKU! Cały słoik jako lampka wina, no naprawdę. 

Ale co ja miałam.

Miałam o tym, że w ramach części kulturalno oświatowej wycieczki obejrzeliśmy z N. „Pewnego razu w Hollywood”. Bardzo w moim guście, no nic nie poradzę, Brad Pitt po rozwodzie jak nowy (jak się rozebrał na dachu, to oho ho!), natomiast… Wiadomym jest, że Quentin ma fetysz damskich stóp. Nigdy się z tym specjalnie nie krył, no i OK. Natomiast nie wiem dlaczego w tym filmie ma ewidentnie fetysz stóp BRUDNYCH. Jeszcze brudne nogi Margot Robbie w kinie jakoś zniosłam, ale z tą hipiską w samochodzie to była MASAKRA. W ogóle hipisi są tak pokazani, że byłam zmuszona całkowicie zgodzić się z Erykiem Cartmanem i tym, co o nich zawsze mówi. Na końcu prawie się popłakałam i śniły mi się żółte samochody.

(Naprawdę, Roman Polański w niebieskim aksamitnym żakiecie z żabotem, a la Prince? Czy też raczej Prince a la Polański w tym przypadku).

I jeszcze oglądam sobie „Dobry omen” – duet Tony Blair – David Tennant jest cudowny, a jeszcze z Donem Draperem to już w ogóle. Dobrze oddany klimat książki i dużo uroczych tekstów („Myślałam, że będzie miał dziwne oczka, albo tiny – tiny malusieńkie kopyciątka… Albo ogonek!”). No i niestety jak zwykle Siły Zła mają fajniejsze samochody. 

N. przeżył katharsis w delikatesach 24h. gdzie był jedynym w klientem w kolejce, który NIE PRZYSZEDŁ KUPIĆ WÓDKI PIWA ANI INNEGO ALKOHOLU, tylko miał butlę wody i mały majonez (woda z kranu w Świnoujściu niedobra). Oraz jedynym nienarąbanym w trzy szpaki (nie żeby całkiem zero przecinek zero zero promila w wydychanym powietrzu, w końcu wracaliśmy z oglądania światełek, ale również nie jakoś wyczynowo). Bardzo go to poruszyło i skłoniło do rozmyślań przez cały wieczór. 

A teraz idę aktywnie spędzać czas ze Szczypawką, chociaż chyba znowu kropi. No trudno, jesteśmy w uzdrowisku, więc trzeba się uzdrowiskować.

O LEKKO NERWOWEJ ATMOSFERZE PRZEDŚWIĄTECZNEJ

Wróciliśmy z zakupów i muszę pooddychać do torebki, podejrzewam nawet, że jedna torebka może nie wystarczyć. Zarzuciłabym sobie koc na głowę i pokiwała się pod stołem, ale większość koców w praniu (zapsione do niemożliwości). Sieci handlowe przed świętami powinny oferować usługę wołów piżmowych do ciągnięcia koszyka z zakupami – ja nie wiem, kto to później zjada, niby ludzki żołądek się rozciąga, ale chyba nie dziesięciokrotnie? W dodatku słońce świeci SPECJALNIE PO TO, żebym widziała, jakie mam brudne okna. TAK, NIE UMYŁAM OKIEN. I nie piekę sernika! Rebel, rebel!

(Ale za to śledzi mam pół lodówki) (i mandarynki z Walencji, chociaż niespecjalnie jadam cytrusy).

Wszyscy chorzy albo wkurwieni, wczoraj czterdzieści minut prowadziłam rozmowy terapeutyczne z Zebrą, z refrenem „Niech to moje dziecko już wraca z baletu, bo ja się muszę napić”. N, też na zmianę robi awantury albo musi się napić, ja nie wiem, czy do Wigilii jakieś wino w ogóle zostanie w najbliższej okolicy. Chciałabym, żeby zostało, bo na samym barszczyku daleko nie zajadę.

Od czasu do czasu mój mąż dzieli się ze mną informacjami biznesowymi, na przykład – że syn jego kontrahenta z Japonii uruchomił własny biznes.

– Jaki? – pytam.

– Salon masażu dla psów w Tokio.

No i dobrze. Lepsze to niż jakiś kolejny startup bez sensu. 

Właśnie przez 40 minut rozplątywałam koraliki na żyłce do ozdobienia wianuszka, a na pierniku kętrzyńskim jest napisane „wyłożyć do formy 12 na 35 cm”. ŻE CO? W życiu nie miałam formy 12 na 35 centymetrów. Idę czytać forum na uspokojenie (ostatnio był fantastyczny wątek „Czy kochanek powinien być na wyłączność?”).

O CAŁKOWITYM BRAKU SENSU

Głowa mnie boli – może dlatego, że po wsi od rana snuje się dym i smród (jest mgła, więc jeszcze bardziej niż zwykle). 

Pies przejedzony, N. przejedzony. Nie wiem, jak im przemówić do rozsądku. W dodatku szampon do włosów w ruchu mnie nie zachwycił – może faktycznie dlatego, że się nie ruszam. A może jestem rozwydrzona japońskimi szamponami, które są naprawdę fenomenalne. 

Szukam jakiegoś sensu – nawet nie sensu życia, bo to za duże zadanie, nie poradzę sobie z takim wyzwaniem – na pewno nie w grudniu. Wystarczyłby jakiś mały sens czegoś niedużego, nic większego i tak nie udźwignę. Ale im dłużej się zastanawiam, tym bardziej NIC NIE MA SENSU i normalnie idzie się wściec.

Z życia reklam kontekstowych – ostatnio fejsbuk podsunął mi pomysł na prezent w postaci książki pod tytułem „Czy to pierdzi? Sekretne (gazowe) życie zwierząt”. Seriously, fejsbuk, go home, you are drunk.

A Netflix rzucił trzeci sezon francuskiego serialu „Gdzie jest mój agent” – może nie są to wyżyny Parnasu, ale przyjemnie się ogląda, a szczególnie przyjemnie patrzy się na Francuzki. Są przepięknie zrobione na niezrobione – makijaż którego niby nie ma, włosy maksymalnie naturalne i rozczochrane (u najlepszego fryzjera), ciuchy trochę pogniecione – no bardzo mi się podobają. Chyba mogłabym zabić (a jeśli posła albo ministra, to na pewno bym mogła) za ten podkład i puder, którym są umalowane – efekt jasnej, świetlistej, wypoczętej twarzy. 

Co ja widzę! Opady śniegu za tydzień? Idę kogoś / coś rozszarpać.

PS. Nawet zjadłam frytki na pocieszenie, ale były niedobre i z mrożonki. Co za czasy zwyrodniałe. Mówiłam, że nic nie ma sensu, nawet frytki popsują.

O TYM, ŻE NIE MAM SIĘ Z KIM NAPIĆ

No i się narobiło – Colin Firth przed samymi świętami rozstał się z żoną, bo miała romans! No ale kto się żeni z Włoszką, przecież wiadomo, jakie one są (dużo temperamentu). Ciekawe, czy teraz pojedzie na święta do Portugalii, odnaleźć bonitę Aurelię, czy może zraził się jednak do Europy kontynentalnej i poszuka sobie raczej angielskiej róży. Byle nie Bridget Jones. Na razie pewnie boi się wyjść z domu, żeby go nie zgniótł tłum bab chcących go pocieszyć.

A ja się chciałam wyjść napić na mieście, a moje koleżanki co? CZASU NIE MAJĄ. Dopiero w poniedziałek przed Wigilią. Przecież do tego poniedziałku to ja wyschnę na wiór i psyche mi siądzie CAŁKIEM! N. mi na pocieszenie wygospodarował buteleczkę Alibernet, co przywiózł ze Słowacji na spróbowanie, ale tak bez plotek i narzekania na facetów to tylko namiastka. A Alibernet swoją drogą polecam, zaskakująco dobre wino. 

Kupiłam (kolejny) szampon – tym razem dyscyplinujący, nadający gładkości włosom w ruchu (tak ma napisane na nalepce). N. oczywiście już trzeci dzień się ze mnie śmieje („W CZYM? A kiedy ty się RUSZASZ?”). No i jak ja mam nie pić w tych warunkach? (Pytanie retoryczne).

W ogóle tych świąt nie czuję ani nie mam specjalnie ochoty. Śledzie jakieś powinnam kupić chyba. Ale boję się, że pójdę po śledzie i wrócę z kolejnym prezentem dla siebie, bo taki mam obecnie nastrój.

PS. Mój mąż znowu wrócił z zakupów z SOLĄ. Od jakiegoś czasu przy każdej okazji kupuje sól i znosi do domu. Odnoszę wrażenie, że chce mnie udusić i zapeklować (bo po co innego niby mu ta sól?).

O ZBLIŻAJĄCEJ SIĘ LICYTACJI ORGANÓW

Wrócił z Koszyc i jeszcze kurtki z grzbietu nie ściągnął, a już coś przebąkiwał o Kazachstanie.

No więc INFORMUJĘ, że jeśli on zrobi taki numer, że jeszcze w tym roku zostawi mnie samą w tej czarnej dupie i gwizdnie do Kazachstanu – to JUŻ DZIŚ ZAPRASZAM 

  • na internetową transmisję LIVE
  • pobierania męskich organów wewnętrznych BEZ ZNIECZULENIA
  • organy można będzie na bieżąco wylicytować i zakupić
  • a pozostałe części ciała zostaną obcięte SEKATOREM – również na wizji.

A jak mi jeszcze raz wyłączą prąd bez ostrzeżenia i bez wyraźnego powodu, cały albo jedną fazę – zwłaszcza po południu, chociaż teraz jest ciemno prawie przez cały dzień – to tych organów do wylicytowania będzie więcej. Bo wyjdę na wieś odreagować. 

Co poza tym? Trafił mi się bardzo ładny naukowy artykuł ze zdjęciami o panu, który sobie wyciągnął tasiemca o długości 9,7 metra. Tasiemiec do zdjęć jest już wykąpany i czyściutki, oczywiście, mimo to jakoś nie bardzo przypadł mi do gustu. Opcja odchudzania się przy pomocy tasiemca niniejszym przestaje być aktualna. 

A z jogą to sama nie wiem. Pies się na mnie patrzy dziwnie i jakoś wydaje mi się bez akceptacji („Co ta paniusia znowu odwala najlepszego”), w dodatku uderzyłam się w kolano. A nie mówiłam, że sport jest URAZOWY? W moim przypadku nawet basic yoga. Wszechświat po prostu z całej siły nie chce, bym się angażowała w uprawianie kultury fizycznej, i może faktycznie nie będę, bo jeszcze się rozleci? A zapasowego chyba nie mamy.

O TYM, ŻE BEZ ZMIAN

No dobrze, jak było do przewidzenia – boli mnie cały szkielet ze stresu (bo niektórzy mają wrażliwe jelito, a ja mam wrażliwe CAŁE CIAŁO, ok?) i nachodzą mnie myśli o zastrzeleniu się z pistoletu na gwoździe. Czego nie zrobię, bo te pistolety są bardzo nieskuteczne, widziałam w serialach medycznych. Ogólnie nie mogę sobie miejsca znaleźć, a chwilowo mam go dużo, bo N. pożeglował do Koszyc. Twierdzi, że to awaryjna sytuacja, ale ja tam SWOJE WIEM – od dwóch tygodni planowali urwanie się na delegację i picie wódki. Faceci potrafią być pełni inwencji, dokładnie wtedy kiedy zupełnie nie potrzeba.

Z tego wszystkiego postanowiłam nadrobić zaległe odcinki (właściwie sezony – tyle się nazbierało) „South Parku”. Eryk Cartman ma dziewczynę! Bardzo do siebie pasują, tyle powiem. No i pan Garrison jako prezydent – czyste złoto. 

Pooglądałam sobie tę jogę i tak – najbardziej mi pasuje asana NIEBOSZCZYK, to po pierwsze. Po drugie, wydaje mi się że dałabym radę odklepać dziesięciominutową jogę z jutuba dla początkujących, ale spotkałam się z opinią, że to trzeba Z TRENEREM, bo samemu się nie ustawi postury i nie napnie jak trzeba. No to SŁABO, bo jak z trenerem, to raczej w miejscu gdzie są LUDZIE, którzy człowieka WIDZĄ. A na to zdecydowanie nie jestem gotowa. Nie w grudniu.

No. To idę po solpadeinę max.

PS. No i podobno Don Wasyl zbankrutował! Coś takiego.

O TYM, ŻE GDYBY GRUDZIEŃ MIAŁ GŁOWĘ, TOBYM MU JĄ ODSTRZELIŁA

Od dziesięciu lat grudzień mnie dobija; w sklepach tony czekolady, łańcuszków i światełek, a u mnie czarna polewka z pająka ptasznika. W tym roku również grudzień nie zawiódł i mamy pogrzeb babci. Jak to się mówi, babcia dożyła pięknego wieku 95 lat, ale i tak. Więc niech mnie nikt nie denerwuje świątecznym nastrojem, ozdobami i komediami romantycznymi, bo po prostu dostanie w ryj bez ostrzeżenia. Chcę pod koc i obudzić się pod koniec marca.

I z tego wszystkiego kupiłam buty, chociaż miałam już nic nie kupować, bo nie potrzebuję, a zakupy nie wypełniają pustki w życiu (chociaż napędzają gospodarkę, a przecież idzie kryzys). 

Chyba skorzystam z dobrych porad Zebry i chwilowo poświęcę się alkoholizmowi, tym bardziej że zainwestowałam już w to Essentiale Forte, więc niech mi się zamortyzuje. Skoro poszukiwania sensu życia na trzeźwo nie dają rezultatu, a podobno in vino veritas, więc niech to UDOWODNI.

Dla szwagra nadal nie mam prezentu – dostanie śmiejżelki, kurwa mać.

O ZAWIESZENIU BRONI

No więc plamy albo zbladły, albo ja się do nich przyzwyczaiłam. W każdym razie – MISSION ABORT – nie mam chwilowo głowy z nimi walczyć, ponieważ grudzień ssie jak czarna dziura i pojawiło się mnóstwo innych zagadnień, przy których plamy z atramentu to miłe puchate gąsiątka. Zresztą – może jesteśmy sobie przeznaczone? Zatem niniejszym wobec plam przyjmuję taktykę Napoleona – po prostu poczekam i zobaczę, co się stanie.

Kręgosłup mnie rypie ostatnio (znowu) i wyartykułowałam w stronę mojego męża zapytanie ofertowe, że co by było, jakbym na przykład spróbowała uprawiać pilates. Bo ze wszystkich aktywności sportowych, jakie analizowałam, wydaje mi się najmniej gwałtowny i jakoś tak nieśmiało sądzę, że miałabym szansę nadążyć. Na co N. zaczął się bardzo śmiać, ale to bardzo, prawie dostał czkawki. Jak przestał, to powiedział że najwyżej po pięciu minutach bym umarła z wyczerpania, odwodnienia i szoku całego organizmu i może na przykład powzięłabym heroiczny wysiłek WYJŚCIA Z PSEM NA SPACER. Na początek. 

Może bym i wyszła, ale co to za spacer, na końcu którego nie czeka tapas bar? No i sąsiedzi pomyślą że zwariowałam albo coś. 

OK, fejsbuk podrzuca mi reklamę lustra z frędzlami. Lustra. Z frędzlami. Chyba ktoś mnie pomylił z Belle Watling z „Przeminęło z wiatrem”.

PS. Oraz jeszcze wyświetla mi się reklama lateksowego kostiumu świni (!!!) z czterema parami cycków. Cycek. Na dorosłego człowieka, żeby to było jasne. Chyba niechcący weszłam na jakąś stronę, na którą nigdy, NIGDY nie powinnam była zaglądać NAWET JEDNYM OKIEM.