O KRÓWKACH I CELSIUSZACH

 

Na ostatnich zakupach w zeszłym roku kupiłam sobie krówki. Okazały się najstarszymi, najtwardszymi krówkami, jakie w życiu jadłam (w zasadzie  próbowałam jeść). Nawet za ciemnego PRL-u krówki były zwykle ciągnące, a co najwyżej całe kruche, jak im się środek zsiadł, ale nigdy SKAMIENIAŁE (za PRL-u w Żyrardowie było mnóstwo krówek i pysznego ketchupu Rybaka, prosto z Milanówka). Być może były to krówki wydobyte z egipskiego grobowca po 3500 latach, tylko zapomnieli to napisać na metce. Jak słowo daję, nie wiem w jakich warunkach i ILE CZASU musi spędzić krówka Wawela, żeby prawie złamać na niej ząb!… Wiem natomiast, że będę o wiele ostrożniejsza w MarcPolu przy cukierkach na wagę, bo jak widać żarciki ich się trzymają. Może mają cichego udziałowca dentystę, w dzisiejszych czasach nigdy nic nie wiadomo.

A może Wszechświat chciał mi coś przekazać. Jakąś wiadomość. Na przykład:

“Widziałaś może ostatnio swój tyłek? Nie? To idź do łazienki, przejrzyj się w lustrze a następnie zastanów się nad sobą i krówkami, w dowolnej kolejności. Na przykład najpierw nad sobą, a później nad krówkami. Albo na odwrót. Ważne, żebyś wyciągnęła wnioski. Buzi w nosek. Podpisano – Wszechświat”.

Niby z Celsiuszami za oknem trochę lepiej, ale dalej kurde zimno. I dalej jak ten pies, co go baca zastrzelił – zachwycona nie jestem. Szczypawka też nie bardzo, jak otwieram jej drzwi na balkon, żeby wyszła, to patrzy na mnie z miną pod tytułem “Poczekajmy na reinkarnację, zamienimy się miejscami i wtedy pogadamy o siusianiu na zewnątrz w taką pogodę”. I ja ją całkowicie rozumiem.

O ZIMNYM STARCIE

 

Wykopałam z szafy NAJWIĘKSZY sweter i oczywiście emu, żeby wywlec się do biura. N. powiedział, że samochód przy odpalaniu cichutko jęknął. Ja też jęczę rano przy odpalaniu, a w szczególności przy oglądaniu termometru – wcale nie cichutko.

Skończyłam Zochę Stryjeńską – ale mnie umęczyła. Nieprzeciętny talent, ale co za niespokojna dusza; nie dałam rady tego czytać szybciej, bo te jej ciągłe przeprowadzki, wynajmy pracowni, ucieczki od długów mnie tak przytruwały, że musiałam po prostu odkładać książkę i nabierać siły. Zocha nie była w pełni kompatybilna z rzeczywistością, to pewne, artyści zazwyczaj nie są, ale przy opisie, jak próbowała ściągnąć lekarzy do syna leżącego w trumnie prawie pękło mi serce. Spanie w wannie i kapelusze w lodówce to już tylko drobiazgi. Ja na jej miejscu sfiksowałabym znacznie bardziej.

Booking mi przysłał ofertę noclegu w lodowym hotelu. W. LODOWYM. HOTELU. No nie powiem, wstrzelili się idealnie. No i na dodatek szczerze mnie rozbawili. Jak sobie pomyślę, że NAPRAWDĘ są ludzie, którzy z własnej woli i za spore pieniądze nocują w takim hotelu, to… To w sumie nic, bo ja od dawna mam o ludzkości wyrobione zdanie. A ludzkość co i raz mnie w nim utwierdza.

Taki lakier dostałam na Gwiazdkę – kolorystycznie mi pasuje do pogody, bo wygląda jak łapa ofiary zamarznięcia, prawda? (Kciuk schowany, bo skandalicznie obgryziona skórka).

bluepazury

O ARNOLDZIE W SYLWESTRA

 

Stary rok zakończyłam ostrym shoppingiem – wiadomo, jak to ja. W jednym sklepie internetowym znalazłam nakładki na trójkątnego mopa, którego kupił N., bo był najbardziej odjazdowy w całym sklepie z mopami, a teraz nigdzie nie ma do niego części. No więc jak już je znalazłam, to wykupiłam WSZYSTKIE PIĘĆ! A na dodatek jeszcze teflonowy smar, bo podobno teflonowy smar jest najlepszy ze wszystkich smarów.

Bardzo nie lubię sylwestrów i mam humor jak kiszona kapusta, że trzeba siedzieć do północy i jeszcze pić szampana (którego też nie bardzo lubię). Żeby uprzyjemnić nam oczekiwanie, N. wyciągnął kolejny prezent od Mikołaja, a mianowicie Terminatora Genisys. Nie ma się do czego przyczepić. Na pewno nie do dialogów, bo były może ze cztery. Postrzelali, powybuchało, Arnold jak zwykle był uroczym i pełnym wdzięku sobą, aczkolwiek starali się nie robić mu zbyt wielu zbliżeń. Jakoś się dociągnęło do północy – o mało się nie udusiłam, jedząc dwanaście winogron i głośno poprzeklinałam wszystkich fajerwerkowiczów, co straszyli mi po nocy ptaszki (biedne, nie dość że mróz, to jeszcze taki hałas). Na szczęście, Szczypawka się nie boi huku, ale pamiętam dalmatyńczyka mojej babci – wspaniały widok, jak 80-kilogramowy pies próbował wejść pod wannę ze strachu. Nie lubię sylwestrów i już!

Na dodatek pokręciło mi szyję i bark, nie wiem, czy od krzywego spania, czy to już starość i tak mi zostanie i zrobi się garb. Obiecuję, że jak będę miała garb, to w ogóle przestanę się czesać (wczoraj nie mogłam podnieść ręki, żeby się uczesać), za to będę się przebierać w czarne peleryny i chodzić po wsi i straszyć dzieci. Ale pod warunkiem, że nie będzie mrozu.