O SZPAGACIE


Z
amiatałam taras i włączyły mi się zimowe opony mózgowe. Bo latem, kiedy siedzę rano na tarasie, słonce centralnie na palce u stóp, w piżamie, to mam podkład muzyczny „jak ludzie mogą wytrzymać w mieszkaniu w blokach, bez ogrodu”. Zimą natomiast jakoś mnie to przestaje dziwić. Mam wizje maleńkiej kawalerki na drugim piętrze (z windą), bez tarasu, może być nawet bez okna, byle z olbrzymim kaloryferem i dozorcą. Może być gruboskórny i pijany, ale niech zamiata śnieg od rana do wieczora. Niech pije i zamiata. Klnie i zamiata. Wyciera nos rękawem i zamiata. Pluje na ziemię obok gumofilców i zamiata. Bije żonę i zamiata.

(No dobra, cofam żonę).

Policzki mi zmarzły i przypomniało mi się, jak kiedyś się wychodziło w zimę z Zebrą pobawić się w ogródku na śniegu. Kiedy – to inna sprawa, bo obie zapierniczałyśmy do dwóch szkół, po zajeciach w normalnej – do muzycznej, ale wiadomo, że dzieci sa z gumy. Nic im się nie dzieje jak się przewrócą oraz na wszystko mają czas. I normalnie zimą w paletku się szło na sanki albo prokurować bałwana. Z własnej woli. Naprawdę nie wiem, chyba jakieś młodzieńczy trądzik mózgu (btw. kocham nazwę „trądzik młodzieńczy”; zwłaszcza to spieszczenie „trądzik”).

Jedyna korzyść to taka, że od paru tygodni miałam niemijające poczucie, że jestem w czarnej dupie. A od poniedziałku wydaje mi się, że jestem w dupie białej! Zwrot w życiu o trzysta sześćdziesiąt stopni (jak by to podsumowali nasi sprawozdawcy sportowi).

(Apropos sprawozdawcy sportowi, to dziś od rana próbuję uzyskać od N. odpowiedź na pytanie „Dlaczego wygraliśmy z Juventusem, skoro był remis”. Na razie nic nie rozumiem z tego, co mówi, ale spoko. Spalonego mi kiedys tłumaczył tydzień i w końcu zrozumiałam, acz nadal uważam, że to wyjątkowo idiotyczne, ale umówmy się – co NIE JEST idiotyczne w piłce nożnej, od butów i podkolanówek poczynając).

Świetny jest najnowszy South Park pt. „Creme Fraiche” – traktujący o niebywałej popularności telewizyjnych programów kulinarnych. Dobrze, że udało mi się obejrzeć do końca, bo o mało nie miałam wylewu ze śmiechu, jak żona Randy’ego Marsha skarżyła się matce Kyle’a: „Nie poznaję mojego męza! To nie ten sam facet, z którym się związałam! Wchodzę wczoraj do łazienki, a on siedzi na kiblu i flambiruje schabowego!…”.

A w którymś markecie rzucili kordonek do szydełkowania, bardzo ładny ecru, więc złapałam cały nakład i wlokę, wykładamy go przy kasie, a jakis facet pyta się N: „Proszę pana, czy to jest SZPAGAT?…”.

– Co chcesz – mówi później N. – Były czasy, kiedy w każdym domu musiał być szpagat i butapren. I jak cos się zepsuło i nie można tego było naprawić szpagatem, to naprawiało się butaprenem. I vice versa.

I jeszcze korki na dwuzłotówki. Pamiętam, karwa. Naprawdę strasznie już stara jestem.

0 Replies to “O SZPAGACIE”

  1. omg 🙂 omal się nie po….łam ze śmiechu 🙂

    u mnie domu były i zawsze są szpagat, butapren i distal (2-składnikowy klej epoksydowy), a oprócz kordonka, również muliny we wszystkich kolorach tęczy

  2. Szybko, szybko, gdzie ten kordonek? W ktorym markecie? Czy mozesz chociaz podac pierwsza i ostatnia litere, zeby uniknac krypto…

  3. zaraz tam stara! zawolaj zebre, niech przyjedzie, odsniezycie, we dwie szybciej pojdzie, a potem mozecie i balwana sprokurowac i sniezkami sie porzucac:) taka krioterapia?

  4. odjazd normalnie! :DDD
    flambiruje!!!
    mały udar mam!(to zamiast wylewu)
    A werandkie to możnaby na zime zburzać, co by N. miał co na wiosne dobudowywac, tak.

Skomentuj dora Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*