DZIS DZIEŃ BEZ PRZEKLEŃSTW


Wiewiórka nam dziś przebiegła przed samochodem. Mój małżonek wstrzymał ruch na trasie dojazdowej, żeby ja przepuścić, bardzo jestem z niego dumna. Chyba jakaś młoda była, bo wbiegła na drogę, stanęła na środku pasa i skończyły się jej pomysły. I tak stała. Odblokowało ja dopiero po miganiu światłami.

 

Na ulicy Kredytowej, pod bankiem, mój ajfon wyłapał sieć wifi o fantazyjnej nazwie DUPA. Niestety, zabezpieczoną. Użytkownika sieci pozdrawiam serdecznie. („Dupa” to nie jest przekleństwo, prawda? Już sam Wańkowicz powiedział w telewizji „dupa”, z tego co pamiętam, chodziło o grubszy zakład).

 

Oraz wczoraj napisałam szybko w księgarni list do mikołaja, na widok biografii Audrey Hepburn. Dla mnie jest ona absolutną ikoną elegancji, piękna i wdzięku. (Dodatkowo została nabyta pozycja z serii ceramowskiej o paleniu czarownic w Europie, ale to chyba nie jest dobry pomysł na prezent gwiazdkowy, przeczytam to sobie niezobowiązująco w międzyczasie).


PS. Dzis oficjalnie Pierwszy Dzien Bez Plastra Na Kciuku. Kciuk wygląda PRZEPIEKNIE – jakby wlasnie przechodzil ostre stadium choroby popromiennej. Troche go przeczołgałam pod tymi plastrami. W dodatku wyrosło mi na min cos jakby ŁUSKA. Ach.

 

NIEŚWIĄTECZNIE. ZUPEŁNIE NIEŚWIĄTECZNIE

 

(Nie mogę się skupic, bo Zebra ustawiła sobie na gadugadu opis „Pray The Gay Away”)

 

Przypomniała mi się historyjka sprzed dobrych dziesięciu lat, działo się to, kiedy miał wejść w życie konkordat i dyskusja społeczna była bardzo zagorzała. Moim skromnym zdaniem – po latach widać, że protestujący mieli rację, no ale nie o tym  chciałam.

 

A chciałam o małym chłopcu, co poszedł do przedszkola. Pewnego dnia rodzice chłopca zrobili bibkę i po którejś flaszce duma rodzicielska w nich wezbrała i chcieli się pochwalić efektem edukacyjnym bachórka. Bachórek został zawezwany ze swojego pokoju, postawiony przed audytorium i nakazano mu zaprezentować ostatnio wyuczona piosneczkę. Biedne zdezorientowane dziecko zaczęło zatem śpiewać:

 

– JEZU JEZU NAS…

 

O maaaaaaaaaaaatkooooooooo, co to się rozpętało! Towarzystwo bowiem było z gruntu przeciwne, rodzice mało nie dostali apopleksji – że o proszę, jeszcze nie podpisany, a już nieletnie dziecko się indoktrynuje, kaszę robi z mózgu, i to w świeckim przedszkolu! W ogóle skandal, tatuś się jutro wybiera powiedzieć paniom, co o tym myśli. No mało wszyscy cholery i piegów nie dostali.

 

Biedne wystraszone dziecko wodziło oczami od jednego do drugiego, za co się tak zawściekli, więc któraś mama czy ciocia ulitowała się i uspokoiła towarzystwo, żeby dzieciak już dokończył piosenkę, trudno, inaczej może się zablokować do końca życia albo co, no w każdym razie niech śpiewa.

 

No i dziecko dokończyło:

 

– Jezu jezu nas… SKĄD TY TE IGIEŁKI MAS!

 

No.

Taka niezobowiązująca, zupełnie nie świąteczna (a może?) historyjka.

 

Ostatnio specjalizuje się w zawartości kationów wapnia w wodzie mineralnej (Żywiec – 42 mg) oraz wygłaszam pod adresem Zebry groźby karalne przez telefon i nie tylko, bo nie chce mi powiedzieć, co jej stary chce na gwiazdkę. Jak się zdenerwuję, to dostanie trymer do włosów w nosie i uszach.

 

Oraz od dziś ostatecznie skreślam horoskopy na Onecie. Trudno. Żeby wierna klientkę tak przeczołgać, to już naprawdę. Nie pamiętam, kiedy miałam w horoskopie cos optymistycznego. Nie mowie, żeby od razu romanse, ale NA MIŁY BUK!… Chyba wam się wrózka popsuła. Albo nienawidzi znaku Panny.

 

Odchodzę do Interii! (A wszystkie orgazmy były udawane).

PS. Aaaaaaaa dlaczego w ostatnim Top Gear nie ma Stiga????

O TYM, KTO PIERWSZY STRACI NA KRYZYSIE

 

Znowu zgubiłam okulary.

I znowu je znalazłam.

 

I okropnie zimny wiatr dziś był – zabraliśmy na spacer do lasu Szczypawke i moją tłustą dupę. Szczypawke na smyczy, dupę – bez, bo ona nie taka wyrywna, żeby gdziekolwiek biec lub się gubić w lesie. A szkoda.

 

Tak czy siak, Szczypawka nieco zmarzła i wracała w płaszczyku w pepitkę, w dodatku na misiu. Ja wiem. Nie wolno robić z psów idiotów, ale się trzęsła z zimna. A jak jej postawiłam kołnierzyk, to jak słowo daję, ma profil Audrey Hepburn.

 

(Gdzie moje winko!…)

 

Bardzo mnie ucieszyła informacja, że pierwsze na kryzysie finansowym stracą kochanki. Bo prezesi będą ciąć koszta przede wszystkim na kochankach. Dobrze im tak, flądrom. W piątek mój mąż podjechał BARDZO PODEJRZANIE pachnącym w środku samochodem, a kiedy wpadłam w spazmy i już zdejmowałam z nogi but, by go tłuc obcasem po głowie, zmitygował mnie:

– Kochanie, CO TY BREDZISZ, jaką niby kochankę miałem wozić! Dałem samochód do posprzątania, NIE ZAUWAŻYŁAŚ JAK TU CZYSTO?…

 

Trzymajmy się wersji, że to była myjnia.

 

Znowu w ramach diety pochłonęłam jakieś potworne ilości protein w postaci wędzonych polędwiczek, surowego wędzonego boczki i schabu z jabłkami Ewy Wachowicz. Teraz dostane mięsnych potów, jak Joey, kiedy opierniczył całego indyka. Chociaż, może jak popiję to odpowiednią ilością czerwonego wina, to nie dostanę.

 

A Ewa zrobiła bardzo ładne ELFY, prawdaż? (tylko szkoda, że najpierw postanowiła zafundować sobie sepsę twarzy, CO JA SIĘ Z NIMI MAM!).

 

LARUM GRAJĄ! WÓDKA ZDROŻEJE!

 

(Okulary się znalazły. W łazience, przeszukanej 29387345 razy. Nie pytajcie).

 

Wódka ma zdrożeć w przyszłym roku! O dwa złote na flaszce.

 

Masakra.

 

Zapytane społeczeństwo wypowiedziało się dziś w Trójce: „W porównaniu z zarobkami, wódka jest za droga” oraz „Na nasza szarą rzeczywistość, wódka jest za droga”. Bardzo mi się to spodobało, zwłaszcza z ta szarą rzeczywistością. Kiedyś tez była szara rzeczywistość, a wódka tania, ale wtedy to się nazywało, że car rozpija chłopów pańszczyźnianych.

 

Ale dobra, wróćmy do tych zarobków.

 

– Ile kosztuje flaszka wódki? Dajmy na to, półlitrowa? – zapytałam małżonka.

– No widzisz – ty jesteś jak prezydent: nic nie wiesz!…

 

No akurat wódka nie wiem. I masło – tez nie wiem. Wiem, po ile chodzi skwalan w Eco-spa. A wódka – nie.

 

Podobno niezłą można kupic za 22 złote pół litra.

 

A zatem, obecnie becikowe wystarcza szczęśliwym rodzicom na 45,45 butelek wódki, podczas gdy w przyszłym roku, przyjmując wzrost ceny o 2 złote na flaszce, butelek tych będzie już tylko 41,66!

 

Skandal. Dlaczego maleństwo urodzone w przyszłym roku ma być warte 3,79 butelki wódki mniej?…

 

Moim zdaniem, nie wolno tego tak zostawić. Chodźcie, zrobimy jakąś inicjatywę oddolną, bo ja nie mogę na to patrzeć.

 

A pijana mrówka przewraca się podobno zawsze na prawy bok. Zawsze!

 

PAN HILARY WIECZNIE ŻYWY

 

Zgubiłam okulary. Pomiędzy łazienką a sypialnią. Nie ma i już. Diabeł ogonem nakrył. Trzeci dzień ich szukam.

 

Mąż na mnie patrzy DZIWNIE, albowiem zwykle to ON gubi, a ja znajduję. To ja jestem w tym związku demonem organizacji, naczelnym logistykiem, a tu nagle fajt! Gubię okulary. Bardzo to jest wytrącające z rytmu.

 

Czuję się lirycznie już drugi dzień, albowiem najpierw nażarłam się grzybów u teściowej, a wczoraj poprawiłam kluskami z podgrzybkami w „Galicji”. Mam nadzieję, że w żadnym menu nie przemknął się szatan jako taki, acz zwykły podgrzybek tez potrafi dać do pieca. Grzyby to jednak są stworzenia z innej planety, o czym nie powinno się zapominać. Acz na odchudzanie – w sam raz. Raczej się od nich nie tyje i raczej w ogóle nie chce się NIC JEŚĆ, jak taki podgrzybek skacze po wątrobie.

 

No i kupiłam sobie wczoraj nowa Tracy Chevalier „Burning Bright” oraz tego filozofa od sosu do spaghetti. Malcolma Gladwella niejakiego. Dobrze mu z oczu patrzy, a pierwszych kilka stron nawet, nawet (o mokasynach Hush Puppies).

 

Z tymi okularami to chyba będę musiała przywlec na smyczy Zebrę, zanim wyjedzie na ten swój Manhattan. Zebra zawsze znajdowała moje okulary bez pudła.

ZAPYTAJ MNIE MAMO

 

Tak się zastanawiam, czy osoba w poważnym wieku, która oglądając film DLA DZIECI ryczy od pierwszej chwili napisów początkowych oraz drze się na głos „Walle! Uważaj! Nie idź tam! Zaczekaj! Stój! Kurwa mać, niech ktoś coś zrobi!!!!” – kwalifikuje się do wizyty u psychologa?…

 

Czy od razu u psychiatry?

 

NACISNIJ, A JA ZAPISZCZĘ


Któz go nie zna! Tego cudownego uczucia!

ZIMNA OBRĘCZ wokół klatki piersiowej i gula w gardle o trzeciej nocy w grudniu!

Za dwa tygodnie święta, a my z prezentami gdzie? Ano jak zwykle – w przysłowiowej dupie.

 

W Trójce Karp, więc oblewa mnie zimny pot, bo obiecywałam sobie, że do Karpia będę miała prezenty. Mój małżonek – oczywiście kwiat lotosu na tafli. Znikąd pomocy.

 

Krótki rozpoznawczy rajd po centrum handlowym – popękały mi naczynka w oczach.

 

Bo tak. Chcę zakupic N. pierwszą gre na PS3. Na półce z grami mamy kolejno: pistolety, wojnę, cycki, broń, strzelaninę, cycki, strzelaninę, wojnę, cycki, cycki, bombardowanie, naloty dywanowe, cycki, czołgi i Tigera Woodsa.

 

Umówmy się, że nie jestem gotowa wpuścić do domu Lary Croft. I chyba nieprędko będę.

 

Co do Tigera Woodsa – jeśli do kolekcji wędek, aparatów foto, rowerów, przyrządów do nurkowania, woblerów, lornetek i sprzętu łuczniczego dojdą jeszcze KIJE GOLFOWE, to będę się musiała spakować w chusteczkę do nosa, zawiesić ja na kijku i udać się w świat. Co mi się nie uśmiecha, bo nie lubię chodzić. Moje naturalne środowisko to jest wino nad basenem na Kanarach. Ewentualnie tapas bar w Galicii.

 

Przechodząc obok półki z książeczkami dla dzieci namierzyłam pozycję pt. „NACIŚNIJ A JA ZAPISZCZĘ”. Z okładki sterczy zachęcająco gumowa rybka z durnym wyrazem pyska.

 

Swietnie. Uwielbiam kolekcję wyrobów dla dzieci z serii „MAŁY PSYCHOPATA”. Końskie głowy do stylizacji, kucyki pony w tęczowych pelerynach i torturowanie zwierząt. Kolejna z serii powinna być pozycja dla trzylatków „WSADŹ MI PALEC W OKO, A JA ZAPISZCZĘ GŁOŚNIEJ!”. A później wielkie zdziwienie – w domu wszyscy kulturalni, nawet jedzą nożem i widelcem, a Jasio w wieku lat siedmiu podpalił z kolegami staruszkę w parku.

 

Wracam do idei obdarowywania bliskich majonezem kieleckim i pasta do zębów. Wszak liczy się serce. A moje serce jest na ostatnich nogach. Jeszcze kilka takich pobudek o trzeciej w nocy i będą mi musieli przeszczepić świńską zastawkę.

 

Chwilowo piszczę bez naciskania.


PS. A żeby juz było CAŁKIEM smiesznie,  to w trakcie zakupów udzielałam wywiadu. Telewizji. Gdyby pani redaktor była odrobinę MNIEJ szczupła, to bym się czuła znacznie lepiej. I gdyby ekipa nie powitała mnie przyjacielskim "O cześć! Tu ci się oko rozmazało!" – to też.

TAK – NADAL MNIE CHOLERA TRZĘSIE

 

Ja tam wierze w pandemię. Wczoraj w pociągu podmiejskim (czy one sa już po reformie, czy przed? Bo jeśli po, to śpieszę donieść, że różnicy specjalnej nie ma. Śmierdzi jak śmierdziało i przykleja się człowiek do siedzenia zupełnie tak samo, jak wcześniej) miejsce naprzeciwko mnie zajął pan, który w odstępach 30-sekundowych usiłował zdeponować mi na kolanach swoje płuca. To, że mu się nie udało, to zwykły cud. I wcale nie był on, ten pan, przypadkiem odosobnionym.

 

I ja z jednej strony rozumiem i popieram, naprawde popieram, wezwania do korzystania z komunikacji publicznej, oszczędzajmy na paliwach, dbajmy o Gaję, z tym, że kiedy jeżdze samochodem tylko z N., to w ogóle nie choruję. W ogóle. A tylko się przewiozę autobusem albo pociągiem – jeb! Już po mnie chodzą te z ogonkami (nie plemniki, tylko zarazki).

 

Ekolodzy siedzą na kominie elektrowni – i ja bym ich tam zostawiła. Niech siedzą i do końca świata. Żreć im nie dawać, dopóki nie pospadają. I niech sobie przypomną, kto ładnych pare lat temu zablokował budowę elektrowni w Żarnowcu. Najczystszej z możliwych.

 

Ja bym protesty ekologów wstawiła na stałe do harmonogramów wszystkich inwestycji w tym kraju. „Tygodnie 41 – 43 – protest ekologów”. Przeczekać, zignorować. Naprawdę, jestem przekonana o tym, że gdyby wszystkie ciemne fundusze ekologów przeznaczyć na schroniska dla zwierząt, to psy by bekały z przejedzenia kawiorem i każdy by miał swoją prywatną manikiurzystkę.

 

I jeszcze z wczorajszych nagłówków – dwa obok siebie: „Rekordowo niskie ceny ropy” (na świecie) oraz „Diesel drożeje i będzie drożał” (u nas). Jeśli to nie jest rekordowe krojenie całego narodu, to ja bym chciała się uprzejmie zapytać, JAK inaczej to nazwać.

 

Tabletki na niewkurwianie mi się kończą.

 
PS. Oooooo!… Jakie śliczne paskudy!…

CZERWONA MGŁA NA OCZACH MODE ON

 

Dziś w kiosku poprosiłam o bilety jednorazowe na wynos. Szkoda, że nie na ciepło na dodatek.

 

W głowie mi wyje od wczoraj takie „UUUuuuuuuUUUUUUuuuuuuUUUUUU”… – tak pulsująco, w związku z czym musze kogoś zabić. Muszę.

 

Proszę do mnie dziś nie podchodzić, a jedzenie podawać mi na 4,5 m kiju, zakończonym paralizatorem, gdybym się wymknęła spod kontroli.

 

(Chociaż może DLA MOJEGO WŁASNEGO DOBRA prosiłabym o niepodawanie mi jedzenia. Nawet na kiju. Trochę bowiem stosuje metodę Izzy „Jeśli zjem kostkę masła, a nikt tego nie widział, to kalorie się nie liczą, PRAWDA?”).

 
PS. Zamiast na lancz, idę dzis na lincz.