PAWIE OCZKA DLA WSZYSTKICH NA MÓJ KOSZT!

Jem ten błonnik. Jak to neofita, chyba trochę przekraczam zalecaną dzienną dawkę. N. odmawia – mówi, że błonnik smakuje skąposzczetem (wolę nie pytać).
 
Jak mówi Sosko – WAGA STOI, ale nie o wagę chodzi, nes pa? Niech mój tłuszcz wyśle gluon i zmieni kolor na mięso. Zmiana dziwnego tłuszczu w czarowne mięso.
 
Niektórzy mają już spakowany worek marynarski i wyjeżdżają jutro o poranku w strefę zdecydowanie bardziej śródziemnomorską.
 
Inni zostają by popylać w zimowych kozakach (nadal astronomiczne lato, przypominam) po szarych ulicach via siąpiący deszcz.
 
I będą mieli co wypominać na wakacjach celem wydębienia korzystnego kursu wymiany waluty na przyjemności – HA HA HA! 

PS. Oglądam te fotki na pudelkach, kozaczkach i innych wesołych świądach i powiadam państwu – czas się nauczyć robić ryjek do zdjęcia. Bez ryjka (takie wypchnięte do przodu usta, jakby się coś zalęgło w dziąsłąch) nie ma co się wybierać na salony.

 
 

NAWET MI SIE NIE CHCE WYMYSLAC TYTULU

 

Co jak co, ale lato mamy piękne.

Nie dość, że drogi mamy znakomite, telewizję taką intelektualnie stymulującą, to jeszcze klimat wspaniały. Naprawdę, człowiek wstaje rano i nie wie, komu dziękować najpierw.

 

Kurwa mać.

 

Co mnie trzyma w kształcie, tylko i jedynie, to wakacje – moja porcja ciepła i słońca jeszcze przede mną. POWTARZAM TO SOBIE co 15 minut, inaczej bym się rozpłynęła w małą bladą kałużę (z tłuszczu).

 

(Bardzo mi się podoba ten moment w „Diabeł ubiera się u Prady”, kiedy ta ruda mówi do czarnej „JAK TO jedziesz do Paryża? Nie zasługujesz na Paryż! JESZ WĘGLOWODANY!”).

 

Oraz w Trójce dziś rano był pan poseł Palikot, muzyka dla moich uszu. Bardzo go lubię, w dodatku wie, co to jest moment Minsky’ego.

 

No naprawdę, w taką pogodę tylko pic whisky i rzucać szklankami o ścianę.

 

(DZWIĘK SZCZĘKANIA ZĘBAMI)

 

Nie, to jest NAPRAWDE jakieś nieporozumienie. HALO?…

Poproszę z błękitną linią od klimatu. NATYCHMIAST.

 

Globalne ocieplenie jego mać.

 

(Chociaż właśnie podobno tak ma to wyglądać w NASZEJ strefie klimatycznej. Bo GLOBALNIE to może i ocieplenie, ale LOKALNIE to my trochę jesteśmy proszę państwa okazuje się jakby przy drzwiach otwartej lodówki. Najsssss, nieprawdaż).

 

Siedzę w swetrze i kozakach, a i tak mam ręce jak kurze łapy z zimna.

Wieczorami palimy w kominku.

Nawet pająki gdzieś wymiotło i nie przemykają rączo wieczorami.

 

Kiedy wychodzi nowy Indiana na DVD?…

Niech się pospieszy, bo kupie sobie „Czterech pancernych” i będę recenzować każdy odcinek.

  

IT'S OFFICIAL – JESTEM STARA

 

Wczoraj prawie się rozpłakałam, kiedy pies Szarik niósł zapotrzebowanie na pompę paliwową i ukradł Niemcom kiełbasę. Następnie usnęłam na Formule 1 (błagam).

 

A dziś chciałam iśc na emeryturę.

– Pierdolę, nie wstaję. Jestem stara, mogą mnie wszyscy pocałować, chce na emeryturę. RAUS!

 

Po czym mój mąż uświadomił mi, że GDYBYM BYŁA MEDALISTKA OLIMPIJSKĄ, to owszem, mogłabym. W wieku 35 lat.

 

Cholera jasna no!

TAKA SZANSA mi koło nosa przeszła!

Dlaczego nie zdobyłam żadnego medalu olimpijskiego?… Łaj, łaj?…

 

Albo dlaczego nie zostałam gwiazda porno? Jenna Jamesom tez już na emeryturze. Jacy ci moi rodzice byli krótkowzroczni! Zamiast posłać mnie bym podnosiła ciężary, albo kupic mi w wieku lat 14 wielkie cycki – implanty, to kazali mi studia kończyć.

 

BEZ SENSU.

 

Apeluje do rodziców podrastających córek, żeby perspektywicznie myśleli o ścieżkach ich kariery.

 

WŁAM!!!

Oazajonalny.

Ale że ta… no… właścicielka zabroniła poruszać TEN temat, to postaram się państwo przeszłać informację SZYFREM. Po co, i w jakim celu włam.

Uwaga, nadję:

Przyszedł na świat w 1973 roku. Fiat 126p – zmontowany w Bielsku-Białej z włoskich części. Zmotoryzował Polskę i odszedł. Teraz, gdyby mógł, piłby szampana…

Kiedy wchodził do produkcji, przeciętny Polak musiał pracować na niego niemal dwa lata – odkładając całą pensję. Do tego potrzebne jeszcze były talon lub przedpłata. Cena? 69 tys. zł za podstawowy model. Wówczas na giełdzie nowy samochód kosztował nawet 120 tys. zł. Gwarancja na polskiego fiata 126p obowiązywała przez sześć miesięcy.

I choć w 2008 roku skończył 35, dziś "Maluch" przeżywa swoją drugą młodość. Pozytywnie zakręceni ludzie wyszukują i odnawiają te sympatyczne autka. Zasada jest jedna – im starszy, tym lepszy. "

no
to już kumacie, po co ten włam?
SKŁADAĆ ŻYCZENIA!

PIATKOWE NERWY

 

Sporo interesujących osób tu wchodzi na tego bloga, może jest ktoś z biura reklamy Polskiego Radia? I może mi powiedzieć, kiedy skończą się poranne objawienia Pana Edwarda i jego Radosnej Prostaty. Bo ja tego nie mogę słuchać i zaczynam przegryzać kable, jak leci ta reklama. Przysięgam, jestem bliska zadzwonienia osobiście i wyłuszczenia, gdzie mam problemy prostaty Pana Edwarda.

 

Chyba bardziej niż Pan Edward wkurwia mnie tylko Pan Józek hodowca kóz.

Czy tam kur.

 

O CZYM TO JEST na miłośc Boską!… Jeśli to ma być SMIESZNE, to chętnie poznam kolesia, którego to smieszy. I wcale się nie zdziwię, kiedy przyjdzie na spotkanie np. ubrany w biała opończę z kapturem, z potrójnym „K” na plecach, bo to tego rodzaju humor jest.

 

Chociaż może specjalnie puszczają takie idiotyzmy w poniedziałek rano, żeby ludziom się wydzieliła adrenalina i mieli energię, żeby przeżyć ten okropny dzień.

 

No nie wiem.

 

Może nie wszystko musi mieć sens i cel?

Może właśnie większość nie ma?… Hanka od dawna na mnie krzyczy, że za dużo analizuję. Ajmsory – taki mam zodiak.

MASAKRA – BEZ SENSU

 

Jaki bez sensu dzień.

Pędzę nudne życie.

 

Tj. ja nie pędzę, raczej ono pędzi. Ja stoję i się przyglądam. Jak wszystko pędzi. Czas pędzi. Mój mąż ciągle gdzieś pędzi.

 

A ja co.

Znalazłam w torbie żelowe cukierki z zeszłorocznych Kanarów.

Po co zawsze zabieram cukierki z restauracji, jeśli później ich nie jem?

Chociaż nie, przepraszam. Raz cytrusowe landrynki ocaliły mnie od śmierci głodowej. Ale generalnie ich nie jem i się walają.

 

Deszcz kropi.

Pan taksówkarz wyciera but o trawnik – ani chybi wszedł w psi odchód.

Na rogu dziarscy panowie budują kamienicę. Kurwy niosą się szeroko.

 
Bez sensu.

HADRONY KONTRA BŁONNIK

 

Chłopaki zderzają dziś jądra wodoru – trzymam kciuki i szczerze im zazdroszczę, warto się męczyć w tej nauce właśnie dla takich chwil.

 

Tez bym sobie cos zderzyła, bo akurat taki mam nastrój, ale niestety nie posiadam 27-km podziemnego tunelu. Może by np. zderzyc Jolę Rutowicz i Weroniczkę Rosati łbami?… Czarnej dziury z tego nie będzie, ale zawsze to jakas rozrywka. Tez by mogło być ciekawie.

 

Czytam sobie od rana CV błonnika. Może żując błonnik, uda mi się nieco opóźnić tę nadciągającą z tyłu katastrofę.

No chyba, żeby sie udało rozpędzic moja dupe i anihilować.

ZABAWNA DYKTERYJKA I INTERESUJĄCY FAKT

 

Wczoraj, drogi pamiętniczku, odkryłam w sobie kolejny talent, o który się nie podejrzewałam.

 

Połknęłam mianowicie kapsułkę solpadeiny na łba napierdzielanie, bo ja jestem wrażliwa na meteo, a meteo wczoraj było zaiste – kto widział, ten wie. Ona mi radosnie utknęła w przełyku, ta kapsułka. Widocznie mam wąskie gardło, w dodatku dosłownie. Po chwili żelatyna się rozpuściła, a ja wydmuchnęłam nosem cała zawartość kapsułki w zgrabny przeciwbólowy obłoczek.

 

Bardzo to było zabawne.

 

A dziś rano, prasując bluzkę, dowiedziałam się, ze plantacje chmielu są rodzaju żeńskiego! To znaczy, że chmiel ma płeć i na piwo hodowane sa wyłącznie osobniki żeńskie. Obecność osobnika męskiego w pobliżu plantacji jest – jak stwierdził pan hodowca – wysoce niepożądana.

 

Dzizas, po co ci faceci są, skoro nawet PIWO robi się z kobiet?…

 

BLANK TEMPLATE


No dobra, to już za tydzień, to co? Moge juz dostac spektakularnej histerii? Moge, moge?
Wezcie, w tym roku jest MEGA STRASZNIE, bo „WELCOME TO SAMANTA’S BOX“. Masakra po prostu. O nie. Ide zazyc valium. Gdzie moje valium! W apteczce tylko ocet jabłkowy w tabletkach. W MOIM WIEKU powinnam mieć w apteczce valium, barbiturany i prozak! A nie kurwa aspirynę i nospe.
 

A może się upić po prostu?
A może wyemigrować wewnętrznie celem zastanowić się, co jest naprawdę ważne w życiu kobiety (moim zdaniem – majtki. Majtki są mega ważne w życiu kobiety, ACZKOLWIEK komprehensywne badanie przeprowadzone na celowo dobranej próbie o liczebności 2 sztuk moich przyjaciółek wydaje się nie potwierdzać tej tezy). 

Co poza tym.
Byłam nad morzem, tym razem tak na ukos przez Polskę. W Ustce na przykład. 

W Ustce mieliśmy bardzo przyjemny hotel, gdzie tatara z łososia serwują pod postacią łabądków (serio – skrzydełka i szyjki z ciasta ptysiowego – niezłe origami). Rano mąż popruł na spotkanie, a ja zostałam z ofertą puchatego szlafroka, basenu, sauny, solarium, zabiegów kosmetycznych, masaży, alg, jontoforezy i elektrolizy, więc poszłam na plażę. 
 

Jak tylko wlazłam na plaże, wydało mi się oczywiste, że powinnam pójść przed siebie.
 Ja nie wiem, skąd mi się wzięły takie myśli, chyba przez ten jod w powietrzu, bo normalnie to bym została z tym szlafrokiem i przespała ze 4 godziny, a tu proszę. IŚC! No to poszłam. Chyba jakieś 6 kilometrów. Przez chwilę miałam stracha, czy dam radę wrócić.  

Wydawało mi się, że idę w dość dziarskim tempie. Do czasu, kiedy wyprzedziła mnie kuracjuszka w wieku ok. mojej babci, w nieskazitelnej garsonce, z torebusią i w klapeczkach na obcasie. Wyprzedziła mnie płynnie i bez wysiłku, jak Ford Mondeo ST powiedzmy wiekową nyskę.
 

Ledwo wróciłam i dowlokłam się do hotelu – powrócił mój małżonek, naładowany adrenaliną jak nowiutki akumulator i zawlókł mnie do portu. Raczej pełzłam, ale mój mąż musi do portu. On się narkotyzuje rybimi flakami. Nie promenada, z takim trudem przeze mnie odkryta, nie zachęcające kafejki – musi być port. Muszą być kutry. Muszą być śmierdzące sieci. Muszą być męskie pogawędki z rybakami, ktorzy wrócili z połowu (więc rozumiecie, ja tu powiewam białym szalem, a wokół plamy oleju i rybie zwłoki po kostki).
 

A póżniej obejrzeliśmy sobie Świnoujście – przepiękne miasto całkowicie owładnięte przez Dziadków – Skwarków. Wszystkie ławeczki na obu promenadach szczelnie pokryte Dziadkami – Skwarkami, co do milimetra. Wpływy Dziadków – Skwarków konczą się dopiero za muszlą koncertową, tam, gdzie są nowe apartamentowce, a w nich – kafejki z wifi, jazzem i pseudowłoską kuchnią. Dziadki – Skwarki wolą pozostać w przyjaznej części smażalniano – sanatoryjnej, tam, gdzie na deptaku wygrywają Peruwiańczycy przebrani za olbrzymie indory, a wieczorem całe towarzystwo leci oglądać kolorową fontannę (nawet lokalny żul, co zbierał na flaszkę, nie mógł się z tym pogodzić – „Ludzie! Serio?… FONTANNA?“).
 

Nocowaliśmy w domu uzdrowiskowym,  który miał dziwny pokój z oknem wychodzącym na taras. Tzn. aby wejść na taras, trzeba było wyleżć oknem. Drzwi na taras nie było. Dziwne, ale dość malownicze. Oczywiscie, ze próbowałam zwizytować ten taras, ale mój małżonek wciągał mnie za nogę do pokoju. Może dlatego, że była 23.00, lał deszcz, a ja byłam w dezabilu (nie mylić z demobilem – JESZCZE). No ale czy to są powody?… 

No i tak o. A w niemieckim Netto kupiłam hunde t-shirt dla Szczypawki. Z biedronką na plecach. 
 

Oraz informuję, że w tym sezonie na polskim wybrzeżu absolutnie nordic walking. Pojawienie się bez dwóch kijów i marsz bez atletycznego sapania mogą być uznane za niezłą fopę.
 

To idę mieć depresję.
  

PS. Aha, bo zapomniałam dodać, że byliśmy w mega fajnej knajpie, gdzie jest za dużo jedzenia, wszystko pyszne, stoi gotowe i się nakłada, samych lazanii i zapiekanek z 10 rodzajów, ale nie o tym chciałam – otóż, tam jest krokodyl. W tej knajpie. Siedzi w takim basenie z napisem „ZAKAZ RZUCANIA CZYMKOLWIEK W KROKODYLA“. Przysięgam. 
 

PSPS. Po powrocie do domu, powitało nas w progu włochate stworzonko. Gdyby miało o połowę mniej nóg i nie siedziało na ścianie, to bym się ucieszyła.