SNIADANIE MISTRZÓW NA TRAWIE

Yyyy… No tak. Troche mam kaca, ale usprawiedliwiona jestem: wczoraj wrocil N. i po pierwsze, ucieszylam się, ze wrocil, a po drugie, przywiozl… O matko jedyna, jakie przywiózl wino. To się wypiło na powitanie.

Poza tym, NALEŻAŁO MI SIĘ – za to, ze przez dwa dni, grzeczna, miła i trzezwa jak świnia robilam za dyspozycyjny personel na imieninach mojej mamy. I nawet nie oplułam tej cioci, co zawsze mam ochote.

A wczoraj dostalam do potrzymania takie małe bejbi. Okazuje się, ze do trzymania bejbisów potrzebne są minimum TRZY ręce. Mi jednej zabrakło i głowka opadała. Jezu. Po drugie, male bejbisy wszystko rozumieją, co się do nich mówi (mowiłam do niej: “PROSZĘ CIE NIE RUSZAJ SIĘ A WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE!” – nie ruszyła się). Po trzecie, nasluchiwalam DRGNIECIA INSTYNKTU macierzynskiego. Czy może cos mi się skurczy, albo zacznie bic szybciej. Eeee… Nie skurczyło.

A ONI NIC NIE MOWIA
HALO!

TGIF

Mam w domu dostęp do internetu.
Mam szklaną wazę do ponczu malowaną w poziomki.
Mam kryształową kulę (prezent od Leona) oraz perpetuum mobile (na baterie R14, prezent od Leona).
Mam szafkę na broń po wuju Henryku.
Mam kryształowe kieliszki do szampana, kupione w Przemyślu.
Mam cypryjski garnek do gotowania kawy po cypryjsku.
Mam okrągły stół z podkładow kolejowych o średnicy dwóch metrów.

NIE MAM natomiast IGŁY I NITKI. Białej nitki, dodam. Guzik chciałam dzis rano przyszyc awaryjnie. Mogłam, co prawda, wykazac się inwencją i przyszyc guzik żyłką wedkarska i szydłem, znajdujacym się w kazdym porządnym scyzoryku, ale jakos mi się NIE CHCIAŁO.

W dodatku, cos weszlo do mojej lodówki i tam umarło. Poznalam dzis rano po zapachu. Musze to stamtąd wyjąć przed powrotem N. i pochować.

Ciekawe, co to mogło być.

TAAAA…

Glowa mnie boli, mam dwie nowe bluzki i truskawkowy szampon oraz widzialam Andżelę. Nie polecam Paniom WIDYWAĆ ANDŻELI, bo to się może zakonczyc zalamaniem nerwowym. Krotko – Andzela wyglada jak z okladki francuskiego wydania VOGUE. Wystarczy? Takie Andzele powinno się wyizolowywac z normalnego spoleczenstwa i trzymac gdzies na wyspie, najlepiej ODRUTOWANEJ.

A ja nawet wlosy mam takie jakies… eeeeeetam.

I caly czas mi się wydaje, ze dzis piątek, a dzis dopiero czwartek, i bardzo mi z tym niewygodnie.

KLASYCZNE TEKSTY WSZECHCZASÓW

A w ogole to CHODZI PO MNIE od dawna taki pomysl, żeby zrobic LISTE KLASYCZNYCH TEKSTOW WSZECHCZASÓW.

Chodzi oczywiście o relacje damsko – meskie, które mnie nieprzerwanie fascynują i fascynowac będą, oraz o sytuacje z gatunku tzw. KLASIKÓW (np. on, ona i jego żona). Dobre klasiki sa jak stare piosenki Presleya – nie przemijają.

Za TEKST WSZECHCZASÓW proponuje uznac:

“Zaslugujesz na kogos lepszego” – przy zrywaniu wypowiadany przez strone zrywającą, oczywiście mająca od ok. roku kogos innego, ale za chinskiego Boga się do tego nie przyznającej.

Czasami występuje tez w odmianie “Nie, z nikim się nie spotykam, po prostu mam problemy ze soba – musze troche pobyc sam(a)” – po czym nastepuje wyprowadzka, a po tygodniu ukazuje się zaproszenie na slub, panna mloda w czwartym miesiacu ciąży.

Calkiem niezle sa także nastepujace kawałki:

“Kocham cie, ale moja zona mnie potrzebuje” – plus ewentualnie dodatek specjalny “bo ty jestes taka silna i dasz sobie rade, a ona nie”.

“Tak cie kocham – co mam zrobic, żeby cie nie stracic?” – swiezutko zaraz po przespaniu się z nasza najlepsza przyjaciolka, jeszcze cieply, prosto z jej wyrka.

“Jestesmy dla siebie stworzeni, ale caly swiat jest przeciwko nam” – czyli: nie mogę się z toba zaręczyć, gdyż wlasnie wybieramy się z zona na obiad do teściowej.

No?
Kto jeszcze zna jakis dobry KLASIK?…

PS. O – jeszcze jeden SWIETNY mi sie przypomnial: “Nie sypiam z zona/mezem juz od DWOCH LAT” – przy czym ZAWSZE bedzie to wlasnie DWA LATA, ani miesiac krocej, ani dluzej.

GIRL, YOU'LL BE A CYKLOP – SOON

Mijam ładną, nową kafeterię na rogu Marszałkowskiej i Nowogrodzkiej. Trendy menu wypisane kredą obwieszcza, ze “CAFE REGURAL” kosztuje 8 PLN.

Popsulo mi się jedno oko. Nie soczewka, a oko. Chyba niedlugo będę cyklopem.

A wczoraj wieczorem dzwoni N. – “Sluchaj, dwadziescia kilka stopni, wszystkie drzewa kwitna, idziemy do knajpy – cos ty, nawet kurtki nie musialem zakladac, no pozdrawiam cie, bardzo tesknie, yyyy… JAA CIEEEEEEE – DWADZIESCIA KILKA STOPNI! NO sluchaj, niesamowicie jest. To eeeee… tesknie! PA!”.

I TO MI MIALO POPRAWIC HUMOR.

HA!

PS. Zero. Bialych. Koszul. W Jackpocie. Potrzebna mi biala koszula. Bardzo.

NO I JEDZIEMY DALEJ

A BYŁO TAK
Nic dodac, nic ujac. Mloda moglaby być kronikarzem.

Oraz:
– ja zobilam klopsiki, a nikt nie chcial ich jesc
– kafelkarz powiedzial, ze nie zrobi tej podlogi tak, jak mi się podoba, bo będą ostre krawedzie – I TU SIĘ MYLI, gdyz ZROBI – on mnie jeszcze nie zna…
– N. wyjechal na tydzien z bagazami jak Elizabeth Taylor (z wyjątkiem kabaretek, czerwonej sukni wieczorowej i szpilek ALE MOŻE MA ZAMIAR to kupic na lotnisku!)
– snilo mi się, ze w pracy mielismy żółwia
– nie wyjelam prania z pralki przez ponad dobę, w rezultacie musialam dzis przybyc do pracy w kurtce, ktorej mialam zamiar nie zalozyc już NIGDY W ZYCIU – zbyt wiele razem przeszłyśmy
– obejrzelismy “RING” (wersja amerykanska) i nie wiem, dlaczego jest taki okrzyczany, po “Blair Witch” nie moglam się pozbierac przez pare miesiecy, a tu nawet się nie schowalam ani razu pod stol
– myslalam, ze wiem, na co stac moje wlosy o poranku i jakie klopoty mogą mi sprawiac, po czym dzis okazalo się, ze mimo wielu lat spedzonych razem, ciagle potrafia mnie zaskakiwac NA MAXA – dzis mam na glowie wczesne lata 80-te z przedziałkiem (cos a la Olivia Newton – John)
– sexowny lodzik na chodnikach zastapila nie mniej urokliwa gnojówka do kostek

Witamy Panstwa na pokladzie nowego tygodnia. Kapitan postara się nie uchlać od razu o dziewiątej rano. Ze szczęścia.

TRAUMA

Telefon – patrze, MARCYS!

– CZESC JESTEM POD MINISTERSTWEM Z TYŁU… WYJDZ! – mowi KUSZĄCYM GŁOSEM – no WYYYJDZ… pokaze ci…

(no tak, jeszcze tylko TEGO mi brakowalo! OBNAZAJACEGO SIE MARCYSIA!)

– Pokaze ci – kusi dalej – mojego FRANCA MULLERA!

Spanikowalam, ale ten MArcys to ma pomysly. Joey nazywal swojego… ekhm, mowil o nim per “MAŁY GENERAŁ”. Chandler sie zdziwil.
– No halo – mowi – do niedawna mowiles na NIEGO per “MALY PORUCZNIK”!
– No tak – mowi Joey – ale po… (tu pada imie i nazwisko jakiejs laski) musialem go AWANSOWAC!

Franc Muller. Phi!
Tez COS.

CZY SWIAT JEST SPRAWIEDLIWY

Czlowiek wstaje rano wkurwiony nieco mniej, niż zwykle, bo przeciez piątek, a tu proszę bardzo – swiat się zawzina (od: zawziąć), aby wyrownac poziom wkurwienia jednostki, bo to nie może być tak, żeby jakis ranek był mniej wkurwiajacy od poprzednich. Bo jeszcze by to naruszylo jakas ROWNOWAGE W PRZYRODZIE, prawda?

Ide do lazienki, a tam w mojej nowiutkiej soczewce Moonlight WCZORAJ ODPAKOWANEJ i zalozonej na oko TYLKO RAZ – dziura. Fenk ju gud najt – oczy jak promienie ksiezyca i 90 PLN poszly mieć stosunek (wulgarnie).

Brne dalej. Jajo z wlosow zrobilo mi się DLA ROWNOWAGI DZIS po PRAWEJ STRONIE czaszki Z BOKU, a nie jak zwykle – po LEWEJ Z TYŁU. Fenk ju ponownie, uroczy poranku, schodze wsciekła (z jajem po prawej stronie) na dół.

Na dole zastaje kryzys do opanowania pod tytułem “majonez na swiezo uprasowanej niebieskiej koszuli”, mój ukochany bowiem zjadl na sniadanie KANAPKE.

Po drodze do pracy – przed nami Toyota Rav4 TAKA JAK NASZA, wiec zamiast wysluchiwac np. “O kochanie, pięknaś, niezwykłaś i taka mądra w dodatku”, to mialam przekrojową analizę porownawczą profilu zderzaków TEJ Z PRZODU i NASZEJ.

Aha, i jeszcze jestem wkurwiona, bo zima. Codziennie coraz bardziej.

TO MOŻE JUŻ WYSTARCZY NA DZISIAJ, CO?…

SER I POTWORY

N. wczoraj zatesknil przy stoisku z serami w “Piotrze i Pawle” za swoja druga ojczyzna.

– Czy ma pani może – pyta grzecznej panienki wystającej zza nabiału – jakis hiszpanski ser?
Panienka była bystra i nie dala się zaskoczyc.
– Ale JAKI?
– HISZ PAŃ SKI.
– Noooooo… Mamy PARMIGGIANO. Z tym, ze eee… on jest WŁOSKI.

Czyli, była BLISKO. Ja tez nigdy specjalnie nie przepadalam za geografia. N. kupil sobie wobec tego jakis ser – mordercę, który już po szesciu minutach jazdy zdecydowanie zdominował wnętrze naszego samochodu. Cos jak u Twaina, jak wiezli ser limburski pociągiem i myśleli, ze to nieboszczyk. I to OD DAWNA.

Bo w ogole N. ma wyrafinowane podniebienie – do dzis pamietam, jak się o malo nie rozplakalam, kiedy probowal mnie nakarmić smażonymi brzytwikami w knajpie z widokiem na ocean. I znosi do domu PUSZKI. Z roznych stron swiata z wszelkim możliwym puszkowanym plugastwem. I czasem je otwiera. Ostatnio były grane kalamarniczki we wlasnym, atramentowym sosie. Wygladalo to jak poobcinane prezerwatywy z nibynóżkami w ohydnej czarnej mazi, a dom przez trzy dni cuchnął jak statek wielorybniczy.

JAK NAM TO KIEDYS WYJDZIE Z TYCH PUSZEK i rozlizie się po domu, to ja przepraszam! Ale będzie piąty odcinek “OBCEGO”.

A w ogole, daaaaaaawno się tak nie obżarłam, jak wczoraj. Bardzo niechrzescijańsko wrąbałam chyba kilogram mintaja. Wybacz mi, Panie, choc wiedzialam, co czynie, i czynilam to z pelna premedytacją. Widelcem.